Anna Gornostaj: Dumna żona i mama
W tym roku mija 35 lat odkąd wyszła za mąż. Rocznicę świętowała z mężem na Antarktydzie! Takie chwile skłaniają do robienia bilansu zysków i strat. Ale nie ją. - Mam żelazną zasadę: nie rozpamiętuję przeszłości. Patrzę do przodu. 35 lat temu bałam się wielu rzeczy. Ale odważyłam się marzyć i to okazało się moją siłą - mówi Anna Gornostaj.
Miała niezwykłych rodziców. Założyli i prowadzili największy lunapark w Polsce. Jej ojciec jeszcze w czasie studiów zaczął budować wyposażenia wesołych miasteczek.
- Czas upływał mi pośród górskich kolejek i gabinetów strachu... Wychowywałam się z przybranym rodzeństwem. W wozie, gdzie mieszkaliśmy, była też swoista menażeria: psy, koty, kuny, a nawet niedźwiadek. Z drugiej strony to wesołe miasteczko było smutne. Rodzice pracowali ponad siły. Mama wstawała o 2. w nocy. Lunapark zatrudniał 60 pracowników. Wśród nich byli drobni kryminaliści przysłani przez władze dla resocjalizacji. Każdego wieczoru mama dziękowała Bogu, że dzień skończył się szczęśliwie, bo dwa razy zdarzyły się wypadki. Pomagałam rodzicom. Najczęściej sprzedawałam bilety w kasie. Nie miałam wakacji ani wolnych dni.
Nie przejęła po rodzicach lunaparku, choć mieli na to nadzieję. Szanowali jej wybór. Jeśli byli przeciwni aktorstwu to tylko dlatego, że zdawali sobie sprawę jak trudny to zawód.
Dostała się do PWST za pierwszym razem. Dwadzieścia trzy lata występowała w Teatrze Ateneum, kilka lat w Forcie Sokolnickiego na warszawskim Żoliborzu. Zagrała w kilkudziesięciu filmach i serialach. Choć od premiery "C.K. Dezerterów" minęły już 34 lata, nie można zapomnieć jej w roli Mitzi. Dziś oglądamy ją w "Barwach szczęścia".
- Teraz chyba na pierwszym miejscu należy postawić właśnie Teatr Capitol, który obchodzi 10-lecie istnienia! - mówi aktorka.
- Powstał dzięki naszej pasji i odwadze. Pewnego dnia uśmiechnął się do nas los. Dostaliśmy spadek po dziadku męża. Za otrzymane pieniądze spełniliśmy marzenia o własnym teatrze. Oczywiście, wszystko w życiu ma swoją cenę. Mam poczucie zaniedbywania rodziny. Moje dzieci są jednak bardzo tolerancyjne.
Capitol odniósł spektakularny sukces. Na obydwu scenach są komplety widzów. Bilety sprzedaje się z wyprzedzeniem. Najnowszy spektakl to "Wykrywacz kłamstw" w reż. Roberta Talarczyka z Olafem Lubaszenką i Kacprem Kuszewskim. A niedawno aktorka odcisnęła swoją dłoń na Promenadzie Gwiazd w Międzyzdrojach.
Anna odniosła też rodzinny sukces. Stanisława Mączyńskiego poznała w Teatrze Narodowym w 1982 r. - Pracował w dziale oświetlenia. Ja grałam w sztuce "Komedia pasterska". Na scenie była naturalna trawa i stogi siana. Miałam szkła kontaktowe, wówczas bardzo drogie. Jedno z nich wpadło do tego siana. Byłam zdruzgotana - wspomina.
Stanisław oświetlił stóg, soczewka odbiła blask. - Po kilku tygodniach znajomości Staszek powiedział: - Nie znajdę lepszej dziewczyny, kocham cię, zostań moją żoną. I dał mi pierścionek. Pomyślałam: pierwszy raz mi się ktoś oświadczył, głupio odmówić. A potem przeraziłam się tej decyzji i uciekłam pomiędzy ślubem cywilnym a kościelnym. Po cywilnym można się rozwieść - myślałam.
Ale po kościelnym żarty się kończą. Wsiadłam w samochód i pojechałam w Polskę. Dogonił mnie. Dwa dni przekonywał, żebyśmy wzięli jednak ślub kościelny - wspomina Anna.
Stanisław Mączyński skończył politechnikę i reżyserię. - Zagadnienia związane z teatrem ma w małym palcu - śmieje się Anna. - Nasz związek jest partnerski. Imponujemy sobie nawzajem. Mamy trzy priorytety. Mąż: podróże, teatr i rodzinę. Ja tak samo, ale w innej kolejności - śmieje się.
- Oczywiście zdarzają się trudne chwile, ale one nas bardziej łączą, niż dzielą. Dziś dziękuję Bogu, że daje mi się z nim starzeć, że jesteśmy razem.
Mają dorosłe dzieci. - Basia, absolwentka organizacji produkcji filmowej i telewizyjnej łódzkiej Filmówki pracuje z rodzicami w Capitolu, jest menedżerem. Założyła już rodzinę.
- Córka ostro wchodziła w dorosłość. Miała swoje zdanie, które jednak staraliśmy się szanować. Cała rodzina zna historię, kiedy pojechała z ojcem kupować meble i wybrała je w kolorze, którego nie znoszę. Przeżywałam męki wchodząc do pokoju. Ale nie powiedziałam słowa skargi. Kiedy skończyła 18 lat, nagle stała się cudowna. Mogę dziękować losowi, że nie zgubiłyśmy wtedy siebie. W najtrudniejszych momentach nie straciłam przekonania, że dzieciom trzeba dawać oparcie i miłość. Być dla nich ścianą. Dopóki mamy tę "ścianę" - jesteśmy najszczęśliwsi na świecie.
Syn Jurek studiuje w Berkeley School of Music w Walencji. - Ciągle jestem w szoku, że mój mały chłopczyk wyrósł na tak doskonałego muzyka. Jego edukacji nie wspominam dobrze. Było ciągłe poczucie winy, że nie ćwiczy na instrumencie tyle, ile powinien, czyli po kilka godzin dziennie. A on się buntował. Trzeba było nas dwoje z mężem do walki o to, by uczył się też innych przedmiotów i zwiedzał świat pobudzając swoją wyobraźnię. Od gimnazjum ciągnął dwie szkoły, a w liceum nawet trzy, kiedy z klasyki zaczął skręcać w jazz. Teraz powoli odcina kupony od tej ciężkiej pracy. Komponuje świetnie. W maju w Teatrze Capitol odbył się premierowy koncert albumu Jerzego Mączyńskiego z zespołem Jerry& The Pelican System.
Pytana, czy chciałaby już zostać babcią - śmieje się. - Bardzo. Ale to przecież nie zależy ode mnie.
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: