Anna Kalczyńska dumna z męża: Mam faceta na stanowisku
Anna Kalczyńska (41 l.) opowiedziała o mężu Maćku, trójce swoich dzieci oraz relacjach, jakie panują między prowadzącymi "Dzień dobry TVN".
Po trzech latach od opuszczenia dziennikarstwa informacyjnego i wstąpienia w szeregi gwiazd show-biznesu nie żałujesz tej decyzji?
Anna Kalczyńska: - Nie, bo to jest naprawdę bardzo ciekawy świat - z ludźmi, ich pasjami, problemami. Niedawno spotkałam się z kolegą dziennikarzem, z którym kiedyś pracowałam, a teraz on zajmuje się dziennikarstwem śledczym. Zaczęliśmy zastanawiać się, kto z nas poszedł lepszą drogą. I nie znaleźliśmy odpowiedzi, bo nie da się porównać tych dziedzin.
Czego nie spodziewałaś się po tym świecie?
- Zaskoczyło mnie, że tak szybko zostałam odarta z prywatności. Kiedy pracujesz w telewizji informacyjnej, to jak wyglądasz, nie ma tak dużego znaczenia. Kończysz pracę, wychodzisz i stajesz się osobą prywatną. W show-biznesie jesteś wciąż na świeczniku. Początkowo nie mogłam się odnaleźć.
Mimo że pochodzisz z aktorskiego domu?
- W czasach, kiedy występowali moi rodzice, ten świat funkcjonował zupełnie inaczej.
A komentarze w stylu, że źle robisz, odchodząc z kanału informacyjnego?
- Nie denerwowały mnie, bo to była moja decyzja. W stacji przeszłam wszystkie możliwe szczeble kariery. Potrzebowałam nowego wyzwania. I uwierz mi, praca w telewizji śniadaniowej to nie jest łatwy chleb. Poznać każdy temat, by móc dyskutować, zrobić dobrą rozmowę w cztery minuty...
I trzeba wcześnie wstać...
- To jest akurat dla mnie najmniejszy problem.
To teraz szczerze - jaki jest Andrzej Sołtysik, z którym prowadzisz program?
- Wciąż się docieramy. Andrzej to żywiołowa osobowość z dużą wiedzą i doświadczeniem życiowym. Zawsze ma tyle do powiedzenia, że zdecydowanie w naszym zespole to ja trzymam lejce i często wołam: Koniec, stop, czas minął. Poza tym Andrzej kocha The Beatles i ciągle mnie raczy ich piosenkami na 30 sekund przed wejściem na antenę. Atmosfera jest więc wesoła. Ale każda para ma swoją specyfikę, np. w parze Magda Mołek - Marcin Meller do brzegu jednak dobija Magda, ona spina rozmowy. Kinga z Piotrem ma bardzo komfortowo, bo oni od lat się znają i tutaj nie ma tej "intelektualnej przygody krakowskiej", z którą ja codziennie zaczynam program (śmiech).
Pamiętasz swoje początki?
- Pamiętam stres, czy spodobam się widzom. Trochę lamentowałam, ale w pewnym momencie Dorota Wellman powiedziała mi, żebym nie zajmowała się głupotami tylko poszła pracować. A Marcin dodał: Ale jak przebijesz mnie i Dorotę z oglądalnością, to przestaniemy się lubić.
Temat, który przychodzi ci najłatwiej to macierzyństwo?
- Idę wtedy na żywioł, bo z trójką dzieci nic nie jest mi obce w tym temacie (śmiech).
To powiedz teraz, jak ty - mama tylu małych dzieci - łączysz wychowanie z pracą.
- A łączę, łączę, dziękuję.
Sztab niań jest?
- Jest jedna, kiedy np. z mężem wychodzimy.
A obowiązki typu: zakupy, gotowanie?
- Z tymi zakupami to jest u mnie najgorzej, bo nie lubię tego robić, a ponieważ mieszkamy poza Warszawą, wszystkie muszę zrobić po pracy. I, niestety, należę do osób, które list zakupowych sobie nie robią. Na szczęście zawsze mogę liczyć na mojego męża Macieja, który w takich sytuacjach nigdy nie marudzi. Kiedy czegoś zabraknie, wsiada do auta i ratuje sytuację.
A poranki i wieczory z taką gromadką?
- Kiedy pracuję, rano dziećmi zawiaduje mąż, a wieczorem... no cóż, one zdecydowanie lubią nocne życie i skłamałabym mówiąc, że wszystkie grzecznie kładą się spać codziennie o tej samej porze. Nie wiem, czy w każdym domu tak jest, ale u nas po kolacji i kąpaniu dzieciaki nagle przypominają sobie, że jeszcze chce im się pić, że jeszcze pobawiłyby się w swoim pokoju, obejrzały bajkę. Zagonienie ich do łóżek to nie lada wyzwanie. Generalnie czasem nie jest łatwo (śmiech).
Zawsze chciałaś mieć trójkę dzieci?
- Nie. Krysia po prostu nam się zdarzyła dość szybko po Hani. Pamiętam wtedy moją pierwszą myśl: "O Jezu, jak ja sobie dam radę". Hania stawiała pierwsze kroki, kiedy urodziła się Krysia. Okazało się, że dajemy radę. Na pewno zawsze chciałam mieć dzieci, rodzinę, choć kiedyś myślałam, że nie będzie mi to dane.
Dlaczego?
- Bo bardzo długo szukałam miłości, a za mąż wyszłam dopiero, mając 30 lat. Przez rok bezskutecznie staraliśmy się o dziecko. Potem okazało się, że mam niedoczynność tarczycy, a to może utrudnić zajście w ciążę. W pewnym momencie przyszła myśl, że może w ogóle nie będę mogła mieć dzieci. Aż w końcu szczęśliwie pojawił się Jasiek. A potem Hania i Krysia. Wszystkie są zdrowe, cudowne i charakterne.
A kogo bardziej się boją? Mamy czy taty?
- Zdecydowanie taty. Maciej jest bardziej wymagający, konsekwentny, egzekwuje zasady, ale przede wszystkim jest bardzo fajnym ojcem. To on organizuje nasze rodzinne wycieczki rowerowe, basen, tenis... Trafiłam na świetnego faceta.
Podobno wśród twoich miłości było dużo Maćków.
- To prawda. Kiedy poznałam swojego męża, zadzwoniłam do koleżanki, opowiadałam o nim, a ona trochę mój entuzjazm studziła. Powiedziałam jej wtedy: Ale słuchaj, teraz już będzie dobrze, bo on nie dość, że nazywa się Maciej, to na nazwisko ma Maciejowski, więc nie może się nie udać... Wszystko w moim życiu pojawiło się w odpowiednim momencie, kiedy byłam dojrzałą, świadomą, wiedzącą czego chcę kobietą. Nie przewiduję dziś w moim życiu wielkich rewolucji.
Recepta na udany związek?
- Nie mam. Staramy się nie stracić ze sobą po prostu bliskości. Dzień zawsze kończymy rozmową o nas, o naszych emocjach. I myślę, że związek łączą przede wszystkim emocje. Śmiech, łzy, gniew, żal - to nas określa, to nas buduje w szczerych relacjach.
Dzieci nie kradną czasu?
- Ostatnio zmieniłam optykę. Myślę, że to my dajemy im ten czas, z własnego nieprzymuszonego wyboru. Idziemy z nimi na lody, na rowery, wyjeżdżamy na wakacje. Wykorzystujemy ten czas na to, by też samemu się bawić. Ale też nie zapominamy o naszym dorosłym życiu we dwoje. Ostatnio zostawiliśmy dzieci z opiekunką i poszliśmy na spacer na Stare Miasto. Rozmawialiśmy o tym, kim byliśmy zanim się poznaliśmy. W czerwcu mija dziesiąta rocznica naszego ślubu.
To mało czy dużo?
- Krótko i intensywnie. W tym czasie urodziliśmy troje dzieci, wybudowaliśmy dom, ja zmieniłam pracę, a mąż dostał się do zarządu i teraz mam tak zwanego faceta na stanowisku (śmiech). Ciągle coś się dzieje i nie mamy poczucia, że nasze życie jest nudne, kończy się, tylko ciągle pędzi.
Rozmawiała: Aleksandra Jarosz
***
Zobacz więcej materiałów o gwiazdach: