Anna Milewska: Jej recepta na szczęście
Choć zdarzały się jej przelotne miłostki, mąż był dla Anny Milewskiej (87 l.) tym najważniejszym. A ponieważ i on miał swoje słabości, aktorka znalazła sposób, by zatrzymać go przy sobie.
Przez blisko pół wieku Anna Milewska i jej mąż, pionier himalaizmu zimowego Andrzej Zawada, uchodzili za zgraną, kochającą się parę. I taką rzeczywiście byli. Niewiele osób wiedziało jednak, że za ich szczęściem krył się pewien sekret.
Swojego przyszłego męża poznała w 1953 r. podczas spotkania Klubu Wysokogórskiego w Zakopanem. Młodziutka, zaledwie 22-letnia absolwentka Wydziału Historii Sztuki i wielka pasjonatka gór była nim oczarowana.
- Z mojej perspektywy widziałam jego długie, mocne uda - to było porażające! Nogi się pode mną ugięły. To był ten, na którego czekałam - wspominała aktorka.
Gdy podszedł i przedstawił się, przez głowę przemknęła jej myśl: "Zawada, tak się będę nazywała". Do ślubu rzeczywiście doszło, ale dopiero po 10 latach życia we dwoje. Andrzej wolał dmuchać na zimne. Jego wcześniejsze małżeństwo z Krystyną Dębczyńską rozpadło się po roku, jak mówił, z powodu niedojrzałości i biedy.
Życie we dwoje było dla Anny i Andrzeja ciągłym czekaniem. Często się mijali. Oboje poświęcili się swojej pracy, która była też ich wielką pasją. Ona wyjeżdżała na plany zdjęciowe, on w góry. Mimo iż aktorka zdawała sobie sprawę, że jest doświadczonym, rozważnym alpinistą, drżała o jego życie.
Wiedział, że go wspiera i jest z nim myślami, dlatego, gdy wracał do domu, wynagradzał jej długą nieobecność, celebrował każdą spędzoną wspólnie chwilę. A potem znów organizował następną wyprawę i znikał na wiele miesięcy. Anna tolerowała tę jego pasję. Wkrótce poznała kolejną, dla młodej, zakochanej mężatki jeszcze bardziej niebezpieczną od poprzedniej - kobiety.
Pierwszy kryzys pojawił się między nimi po półtorarocznej znajomości. Aktorka czuła, że rywalka jest bliska odebrania jej ukochanego. Na szczęście tak się nie stało. Po jakimś czasie przeżyła kolejny cios - dowiedziała się o zauroczeniu męża... jej przyjaciółką Wiesławą Niemyską, zamężną aktorką, która występowała w tym samym teatrze, co ona.
Te lekcje wiele ją nauczyły, pozwoliły zrozumieć naturę jej męża. - Dlaczego mam go trzymać kurczowo dla siebie? - zastanawiała się. Wewnętrzny głos podpowiadał jej, by spróbowała zaakceptować tę słabość Andrzeja. Pogodziła się z nią. Przyszło jej to o tyle łatwo, że czuła się kochana i dopieszczana.
- Ja byłam tą pierwszą, jedyną - utwierdzała się w słuszności swojej decyzji. Po latach wspominała, że kolejne adoratorki męża traktowała z przymrużeniem oka. Zresztą i jej zdarzały się miłosne przygody.
- Moi naprawdę nieliczni partnerzy byli żonaci i obustronnie nie dążyliśmy do wzajemnych zobowiązań - wyznała Milewska.
Małżeństwo aktorki z Andrzejem Zawadą przetrwało 37 lat. Przerwała je śmierć ukochanego, który przegrał z rakiem trzustki w 2000 r. Ona była przy nim do końca. Ostatnią noc spędziła na szpitalnym łóżku, trzymając go za rękę.
Gdy odchodził, powiedziała mu, że to kres ich ziemskiej podróży, ale nie koniec miłości. I rzeczywiście, nie ma dnia, by o nim nie myślała.
***
Zobacz więcej materiałów: