Anna Popek: Sukcesy opijam, a porażki staram się jakoś znieść!
Po objęciu władzy w Telewizji Polskiej przez Jacka Kurskiego to Anna Popek (47 l.) najchętniej fotografowała się z nowym szefem. Plotkowano, że prezenterka niebawem zostanie dyrektorem TVP Polonia. Tak się nie stało. Niebawem zobaczymy ją jednak jako prowadzącą nowy program.
"Na Żywo" Anna Popek opowiedziała o swoim życiu prywatnym - o tym, czy mężczyzna jest warunkiem szczęścia, o co ma do siebie żal i czy córki zamierzają iść w jej ślady.
Ma pani za sobą rozwód oraz związek, który nie wytrzymał próby czasu. Czy po tych bolesnych doświadczeniach wierzy pani jeszcze w miłość?
Anna Popek: - To uczucie to podstawa egzystencji. Życzę ludziom, żeby spotkali miłość, niekoniecznie damsko-męską. To coś, co nadaje sens życiu. Piękna jest też miłość do rodziców, do dzieci, między rodzeństwem. Moim zdaniem najpełniejsza jest ta do ukochanej osoby. To uczucie, które zmienia świat. Wiem, że brzmi to trochę górnolotnie, ale tak jest. Dokonujemy tego w sposób niezauważalny, ale systematyczny.
Jaki jest pani ideał mężczyzny?
- Keanu Reeves z "Matrixa" i Christopher Lambert z "Nieśmiertelnego". Obaj są różni, ale chodzi o pewien rodzaj męskości. O takiego mężczyznę, który jest dojrzały i zdolny do niecodziennych wyzwań. Ma to związek ze sposobem bycia, traktowaniem kobiety, a nie tylko z fizycznością. Dobrze jest, kiedy mężczyzna wie, jak postąpić, jak rozwiązać problem, rozwiać kobiece obawy. Nie byłoby źle spotkać kogoś takiego na swojej drodze.
Jest pani optymistką czy raczej pesymistką?
- Podobno są dwa sposoby na życie. Pierwszy jakby wszystko było cudem i drugi - jakby nic nie było cudem. Mnie bliżej do tego pierwszego rozwiązania. Uważam, że właśnie na tym polega istota życia, żeby cieszyć się każdym dniem. Oczywiście czasami zdarzają się przykre rzeczy, ale trzeba potraktować to jak lekcję i wyciągać z niej wnioski.
Czytaj dalej na następnej stronie...
Oliwia i Małgosia mogą brać z pani przykład. Jak odnoszą się do medialnej popularności swojej mamy?
- Nie spotykają się z nią w jakiś szczególny sposób. Gdy spacerujemy po Warszawie, nikt jakoś specjalnie na mnie nie reaguje. Natomiast poza stolicą, gdy widzą, że ktoś prosi o autograf lub zdjęcie, cieszą się, że jestem rozpoznawalna.
Czy córki też myślą, by kiedyś iść w pani ślady?
- Trochę mam żal do siebie za to, że niewystarczająco dbałam o to, by pokochały literaturę. Teraz same szukają swoich lektur i inspiracji. Gosia zostanie prawdopodobnie ekonomistką. Ma konkretne podejście do życia. Oliwia lubi naturę, przyrodę, rysowanie, malowanie. Jest wrażliwa, emocjonalna. Raczej obie pójdą własną drogą. Dobrze, bo często jest tak, że córka porównuje się do matki i nie może wyjść z jej cienia. To może być bardzo trudne.
A jakie jest pani podejście do sukcesów i porażek?
- Sukcesy opijam, a porażki staram się jakoś znieść. Smutek jest po to, żeby go przetrwać, uspokoić się trochę. To on każe nam się zatrzymać i pomyśleć: "Tu schrzaniłam, tam źle powiedziałam, tu mogłam inaczej". Wtedy myślimy, co zrobiliśmy nie tak, jak potrzeba. Kiedy zdarzają mi się takie dni, to najpierw muszę się porządnie "wysmucić". Potem idę spać, następnie coś gotuję, a na koniec zjadam dobre ciasto i wreszcie mogę ruszać dalej.
Rozmawiał: Robert Patoleta