Anna Rusowicz w końcu pokonała swoje demony! Pomógł jej w tym syn!
Tylko najbliżsi Anny Rusowicz (34 l.) wiedzieli, jak ważne było dla niej urodzenie dziecka. I że nie było to łatwe.
Długo czekała na małego Tytusa, który przyszedł na świat 16 sierpnia 2017 roku. Nawet wtedy, gdy już wydawało się, że jest bliska szczęścia, natura krzyżowała jej plany. Poznała smak cierpienia w chorobie, przeżyła pobyty w szpitalu.
"Bardzo pragnę dziecka. Szczególnie, że moje maleństwo będzie miało tatę, który skoczy za nim w ogień" - wyznała wymownie Ania Rusowicz.
Tylko najbliżsi wiedzieli, że pragnienie macierzyństwa było w niej silniejsze od wszystkiego, co udało jej się dotąd osiągnąć: występów, błysków fleszy, popularności i nagród. Gdy okazało się, że jest w błogosławionym stanie, ograniczyła zawodowe zobowiązania skupiając się przede wszystkim na zdrowiu swoim i dziecka, tym bardziej, że ciąża nie należała do bezproblemowych.
Teraz razem z mężem, perkusistą Hubertem Gasiulem i małym Tytusem, rozpoczynają nowy etap życia. Przyjaciele wokalistki mają nadzieję, że macierzyństwo przyniesie jej ukojenie i odetnie nie tyle od wspomnień, co od dręczących ją demonów.
"Należy doceniać przeszłość, ale nie wolno cały czas jej przywoływać, bo nic dobrego z tego nie wyjdzie. W tej chwili już nie jestem wściekła na mamę, że tak po prostu umarła. Do mojej straty już się przyzwyczaiłam. Chociaż myślę, że przekażę ją też swoim dzieciom, to jest nieuniknione. Bo nosimy w sobie nasz życiorys" - wyznała niedawno w "Vivie".
Miała 7 lat, kiedy w wypadku zginęła jej mama Ada Rusowicz. Wracała razem z ojcem, Wojciechem Kordą, z sylwestrowego koncertu.
"Moje wspomnienia to strzępy obrazów, na których jesteśmy razem. Słyszę jej ciepły głos, widzę uśmiech, wracają do mnie urywki naszych rozmów. Po wypadku mama w szpitalu krótko walczyła o życie. Dokładnie nie rozumiałam pojęcia śmierć, ale jedno było dla mnie jasne - że więcej mamy nie zobaczę"- opowiadała.
Do dziś pamięta tłumy na cmentarzu, przeraźliwe zimno i swoje futerko w ciapki geparda z przypiętą czarną wstążką. Zapłakane ciocie i opanowaną babcię. Dziś potrafi ją zrozumieć, jak bardzo musiała wtedy cierpieć straciwszy swoje dziecko, i ile ją kosztowało, by trzymać się dla wnuczki i jej brata, Bartka. Potem rodzeństwo rozdzielono.
Ojciec zabrał syna, a Anię wychowywała najpierw babcia Wiktoria, a potem wujostwo. Bolesny temat zmarłej matki długo był tematem tabu. Po maturze chcąc spełnić marzenie rodziny, Ania zaczęła studiować farmację. Niewłaściwy wybór spowodował u niej depresję i nerwicę lękową.
Ostatecznie skończyła psychologię. Długo nie mogła sobie poradzić z bólem odrzucenia przez ojca i tęsknotą za bratem, z którym zbliżyła się dopiero gdy oboje dorośli. Te lata rozłąki pozostawiły jednak w obojgu ślad. Mimo dobrych chęci nie zawsze potrafią się porozumieć, choć mają podobne pasje.
Bartek Korda też jest muzykiem. Lecz choć myślą o sobie, ostatnio nie kontaktują się ze sobą zbyt często. Może narodziny Tytusa, który będzie potrzebował ojca chrzestnego, zmienią tę sytuację? Macierzyństwo wyzwala przecież potrzebę umacniania rodziny, a wokalistka często podkreślała, że długo czuła się niczyja.
Zawieszona w próżni. W uporaniu się z przeszłością pomogła jej też miłość męża. Dziś, gdy Ania bierze na ręce syna, o jakiejkolwiek próżni nie może być mowy. Ale wspomnienia o mamie mogą wracać ze zdwojoną siłą, zwłaszcza, że Ada Rusowicz, gdy urodziła się Ania, zawiesiła karierę na rzecz dzieci.
Znajomi Ani Rusowicz, znając jej przeżycia i wrażliwość, są przekonani, że dopiero dziś, sama będąc mamą, odnajdzie wewnętrzną harmonię i znajdzie odpowiedź na wiele dręczących ją pytań.