Reklama
Reklama

Artem Manuilov, aktor z serialu "Leśniczówka", pobity, bo rozmawiał przez telefon po ukraińsku

Artem Manuilov (35 l.), mieszkający w Warszawie ukraiński aktor filmowy i teatralny, znany m.in. z serialu "Leśniczówka", został zaatakowany w autobusie i uderzony za to, że rozmawiał przez telefon w języku ukraińskim. Napastnikiem okazał się... wykładowca warszawskiej uczelni katolickiej. Nikt z pasażerów nie zareagował!

Aktor od października jest w Polsce na stypendium, studiuje tutaj i pisze pracę dyplomową. W międzyczasie gra w filmach, serialach i na deskach Teatru Powszechnego.

Do incydentu doszło we wtorek 9 kwietnia w autobusie linii 116 na wysokości Krakowskiego Przedmieścia. Artem jechał na Uniwersytet Warszawski na obowiązkowe zajęcia z polskiego w ramach stypendium im. Lane’a Kirklanda (przygotowuje się do egzaminu na poziomie B2).

Gdy skończył rozmawiać z żoną, oberwał torbą w twarz - cios był tak silny, że w oczach pojawiły się łzy. Po chwili usłyszał: "Wal się!", "spier... stąd!". O szokującym incydencie poinformował na Facebooku Paweł Sztarbowski, zastępca dyrektora ds. programowych w Teatrze Powszechnym w Warszawie. 

Reklama

"Właśnie się dowiedziałem, że pracujący w Teatrze Powszechnym wspaniały aktor Artem Manuilov został wczoraj uderzony w autobusie po tym, jak rozmawiał z żoną przez telefon po ukraińsku" - czytamy. 

"Okazało się, że sprawca jest wykładowcą Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego ze specjalizacją... 'negocjacje i teoria decyzji'. I oczywiście być może to przypadek, że sprawca jest wykładowcą katolickiej uczelni. Być może badania wykażą, że sprawca jest niepoczytalny, być może będzie w tym pełno kolejnych 'być może'".

Sztarbowski zwraca uwagę na fakt, że tego rodzaju "przypadków" nietolerancji, rasizmu i ksenofobii jest w Polsce coraz więcej i dzieje się to wszystko przy cichym przyzwoleniu obecnych władz państwowych i kościelnych. Jego zdaniem sytuacja z Manuilovem przypomina pobicie wykładowcy UW, który z kolegą profesorem rozmawiał w tramwaju po niemiecku.

"Dzieje się to w kraju, w którym senator mówi o 'oczyszczaniu kraju z niegodnych ludzi', arcybiskup mówi o 'prześladowaniu Kościoła', gdy na jaw wychodzą pedofilskie skandale, a na Jasnej Górze (zwanej ostatnio Brunatną Górą) odprawiane są nabożeństwa dla nacjonalistów, podczas których ksiądz mówi, że 'nie wolno nam naszej kultury i tożsamości zamienić na jakiś pogański chlew'. W kraju, w którym autorytetem moralnym jest duchowny prowadzący ziejące nienawiścią radio. W kraju, w którym Rada Języka Polskiego podaje, że 75% pasków informacyjnych w wiadomościach nie pełniło funkcji informacyjnej, tylko perswazyjną i ekspresywną. W kraju, w którym... już nawet nie mam siły wymieniać, co jeszcze ohydnego się w tym kraju dzieje".

W wywiadzie udzielonym portalowi naTemat Artem Manuilov informuje, że policja początkowo nie chciała zająć się sprawą, gdyż - zgłaszając napad - nie miał przy sobie paszportu. Później, gdy samodzielnie udało mu się ustalić sprawcę, na komisariacie doradzono mu, żeby założył sprawę w sądzie. Nastawienie funkcjonariuszy zmieniło się, dopiero gdy Manuilov przyszedł na posterunek z dyrektorem z Uniwersytetu Warszawskiego. Policjami zdecydowali się w końcu przyjąć zawiadomienie.



pomponik.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy