Artur Barciś otarł się o śmierć. ”Uświadomiłem sobie, że mogę umrzeć”
Artur Barciś (66 l.) był przekonany, że gen długowieczności, odziedziczony po przodkach i regularne badania są gwarancją długiego, szczęśliwego życia. Tak myślał, póki nie zachorował na COVID-19. „Znalazłem się na granicy” – wspomina aktor i nie ukrywa strasznej prawdy. Był blisko śmierci.
Artur Barciś, uwielbiany przez widzów Norek z „Miodowych lat” i Czerepach z serialu „Ranczo” podczas pandemii koronawirusa ciężko przeszedł covid. Jak wyznał, towarzyszyło mu wrażenie, że to mogą być jego ostatnie chwile. Co ciekawe, uznał to za niesprawiedliwe, bo zawsze dbał o zdrowie, regularnie poddawał się badaniom okresowym, a poza tym pochodzi z długowiecznej rodziny. Jak wspominał w rozmowie z portalem viva.pl:
"Pamiętam moment, kiedy uświadomiłem sobie, że mogę umrzeć. Tak szybko… Zawsze myślałem, że będę żył długo, bo moja babcia żyła 96 lat, a mama właśnie świętowała 90. urodziny. Liczyłem na dobre geny, poza tym regularnie się badam…" - powiedział bez ogródek.
Zakażenie koronawirusem zweryfikowało jego opinię. Aktor, jak sam przyznaje, zrozumiał, jak ulotne jest życie. Pesymistyczny nastrój pogłębiał jeszcze fakt, że aktor, jak wszyscy zakażeni, chorował w zupełnej izolacji. Z żoną Beatą miał kontakt jedynie telefoniczny, jednak, jak wspomina, to go uratowało:
"Nagle covid spowodował, że znalazłem się na granicy, i nie wiedziałem, w którą stronę popchnie mnie los. Byłem sam w domu. Leżałem w barłogu, potwornie się pociłem, ale nie miałem siły, żeby zmienić pościel. Nie spałem pięć dób. Na szczęście dzięki komórce Beba cały czas była przy mnie".
Artur i Beata Barcisiowie są małżeństwem z 40-letnim stażem. Kiedy się poznali, aktor miał 28 lat i walczył o swoją pozycję w show biznesie, a ona, o 6 lat młodsza, pracowała jako asystentka montażysty. Jak wspominał Barciś, była to miłość od pierwszego wejrzenia. Podczas pandemii koronawirusa została poddana ciężkiej próbie. Barciś nie ukrywa, że były chwile, gdy wątpił, że kiedykolwiek jeszcze zobaczy żonę i ukochanego syna, Franciszka.
Jak wspomina wiele osób, które przeszły covid, jest to choroba nieobliczalna. Często zdarza się, że po relatywnie łagodnych objawach, nagle przychodzi pogorszenie. Jak ujawnił Barciś, w jego przypadku też tak było. Wprawdzie mógł liczyć na dwoje znajomych lekarzy, którzy diagnozowali go przez telefon i obiecywali, że w razie czego wyślą karetkę, jednak postanowił zacisnąć zęby i przetrwać najtrudniejsze chwile.
"Godzinę schodziłem do kuchni, schudłem siedem kilo. Po czterech dniach Ewa telefonicznie stwierdziła, że oprócz covidu mam zapalenie płuc. Miałem 40 stopni gorączki i musiałem natychmiast wziąć antybiotyk. Zwlokłem się na dół i okazało się, że po jakiejś kuracji został mi listek antybiotyku, który był potrzebny w tym wypadku. Zażyłem go, ale o czwartej nad ranem przyszedł kryzys, było coraz gorzej. Nie miałem sumienia budzić Piotra i prosić o karetkę. Pomyślałem: Wytrzymam, nie będę dzwonił. No i wytrzymałem. Na drugi dzień Piotr strasznie mnie obsobaczył, krzyczał na mnie, że mogłem umrzeć. Na szczęście antybiotyk zadziałał i było coraz lepiej”.
Nie wszystkim się udało wyjść z zakażenia. Po śmierci przyjaciela, Piotra Machalicy, Barciś powiedział w rozmowie z TVN24:
„Covid jest bezlitosny. Wiele osób było bliskich odejścia, ja też. Piotrkowi się nie udało. Nie mogę tego zrozumieć”.
Ciężki przebieg zakażenia sprawił, że aktor stał się gorącym orędownikiem szczepionek i otwarcie krytykował antyszczepionkowców. Jak tłumaczył w rozmowie z Wirtualną Polską: "Te osoby świadomie rezygnują z pewnych możliwości. Najważniejsze jest bowiem nasze zdrowie, a nie czyjeś złe samopoczucie”.
Covid nie był jedynym trudnym doświadczeniem w życiu Barcisia. Do tej pory ze zgrozą wspomina sytuację z czasów dzieciństwa jego synka, Franka:
"Miał dwa latka, kiedy nagle przewrócił się w piaskownicy, dostał drgawek i cały zesztywniał. Miał bardzo wysoką temperaturę, więc szybko zapakowaliśmy go do malucha i pojechaliśmy na pogotowie. Powiedzieli, że nas nie przyjmą, bo nie mają pediatry. Pojechaliśmy do szpitala, gdzie usłyszeliśmy od lekarki, że muszą zrobić punkcję, bo bardzo możliwe, że to jest zapalenie opon mózgowych i należy się liczyć ze zgonem".
Na szczęście przerażająca hipoteza nie potwierdziła się. Okazało się, że dziecko choruje na … zapalenie gardła. Teraz Franciszek jest już dorosłym mężczyzną. Został montażystą, jak mama i pracuje przy grafice komputerowej.
Zobacz też:
Artur Barciś szczerze o swoim związku. Niezwykłe, co powiedział do przyszłej żony w autokarze
Artur Barciś to perfekcyjny pan domu. Szyje i piecze, a to dopiero początek jego umiejętności
Mijają trzy lata od ogłoszenia lockdownu w Polsce. Prof. Pyrć: "Byliśmy kompletnie nieprzygotowani"