Artur Orzech: Najbardziej tajemniczy polski dziennikarz?
Artur Orzech (54 l.) to jeden z najbardziej lubianych dziennikarzy w naszym kraju. Widzowie kochają go za poczucie humoru podszyte ironią oraz niepowtarzalny tembr głosu. Orzech mógłby być bohaterem bulwarówek, ale od lat skrzętnie unika rozmów o życiu prywatnym. W rozmowie z "Życiem na Gorąco" opowiedział jednak o niedawnej przeprowadzce do nowego domu, ukochanych zwierzętach, listach od fanów i doktoracie z iranistyki. Tylko o żonie Karolinie wciąż milczy jak zaklęty...
Życie na Gorąco: Co dla pana jest najważniejsze w życiu?
Artur Orzech: Myślę, że w życiu najważniejsze jest życie, czyli to, żeby żyć w miarę świadomie i w pełni. I jak to mówi moja mama – przede wszystkim zdrowie.
Ma pan w domu zwierzęta?
- Mam dwa kotki uratowane z Puszczy Białej, gdzie często bywam. Niestety z końcem czerwca mój ukochany Owczarek Belgijski już sobie powędrował do nieba.
Myśli pan o przygarnięciu kolejnego pieska?
- Nie, ponieważ zbyt dużo kosztowało mnie odejście mojej suni, która przez 11 lat była członkiem rodziny. Znajomi mówili mi, że po takiej traumie najlepiej jest wziąć szczeniaka i zapomnieć, ale ja mam inne zdanie na ten temat. Pies to nie jest rzecz ani zabawka, którą można zapomnieć albo zastąpić. Panuje też stereotyp, że nie da się nawiązać kontaktu z kotem, a ja na przykładzie moich kotów wiem, że da się. Jeden jest bardzo miły, co prawda pogadać z nim się nie da, ale on próbuje, zwłaszcza przed jego śniadaniem. A drugi jest bardziej dziki i niezależny, ale to też trzeba uszanować.
Wspominał pan w wywiadach, że pisze doktorat. Udało się go dokończyć?
- Jeszcze nie, ale widać już pewien postęp. Do tej pory mój doktorat można było znaleźć w różnych częściach mieszkania, a teraz leży skompletowany w jednym pudle. Impulsem do mobilizacji i porządków była moja niedawna przeprowadzka na obrzeża Warszawy.
To kiedy zostanie pan doktorem iranistyki?
- Nie wiem czy w ogóle chcę zostać doktorem – od tego trzeba by zacząć. Natomiast niewątpliwie myślę o tym, by w jakiejś formie opublikować przekład eposu heroicznego, którego jak dotąd nikt poza mną nie przetłumaczył. Być może przyda się iranistom na uniwersytetach.
Pana książka pt. „Wiza do Iranu” odniosła sukces na rynku wydawniczym. Podobno teraz pracuje pan nad książką o Afganistanie?
- Rzeczywiście to był spory sukces, bo trzeba było robić dodruk i jest mi bardzo miło z powodu tak dużego zainteresowania czytelników. Czy Afganistan się sprzeda, nie wiem. Mam wrażenie, że nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, co od dekad się tam dzieje i co się jeszcze dziać może. Może to zainteresuje czytelników.
Do kogo będzie adresowana ta publikacja?
- Na pewno nie będzie to książka krajoznawcza i w żaden sposób nie zachęcam nikogo, by jechał na wojnę. Myślę, że sami Afgańczycy mają z tym problem, że dorastają kolejne pokolenia, które nie wiedzą, czym jest pokój. Chciałbym też wytłumaczyć, że myślenie o Afganistanie jako o jednolitym państwie jest błędem, ponieważ każdy region czy dystrykt rządzi się swoimi prawami i ma swoich dowódców albo przywódców.
A kiedy wybiera się pan do Iranu?
- Może w listopadzie. Znajomi naciskają, żebym przyjechał do nich choćby na tydzień. Bardzo korci mnie, żeby przetestować sytuację związaną z wizą, którą podobno Polacy mogą otrzymać na lotnisku przy wlocie do Iranu.
Jest pan w stałym kontakcie ze swoimi widzami i fanami. Co piszą do pana w listach?
- Dziś już nie ma listów, więc kontaktujemy się przez media społecznościowe oraz maile. Pytają, kiedy wrócę do radia, albo o zakres mojej działalności muzycznej w latach 80. Szukają też rekomendacji płytowych. Poza tym często dostaję maile pofestiwalowe – widownia w amfiteatrze nie wychwytuje wszystkich szczegółów, a potem prosi o przypomnienie.
I co, odpowiada pan na pytania o radio?
- Radio jest moim światem i ukochałem je sobie ponad wszystko, natomiast nic na siłę.
***
Rozm. Dorota Czerwińska