Artur Orzech przerywa milczenie na temat odejścia z "Szansy na sukces". Prawda w końcu wyszła na jaw
Artur Orzech, który w atmosferze skandalu zakończył współpracę z Telewizją Polską, po latach postanowił wrócić do tamtych wydarzeń. W najnowszym wywiadzie wyjaśnił, jak tak naprawdę wyglądały kulisy jego zwolnienia. Zaprzeczył wersji promowanej przez TVP.
Artur Orzech w młodości marzył o tym, by zostać sławnym muzykiem i występować na żywo przed publicznością. Z czasem jednak porzucił ambitne plany i swoją karierę w mediach rozpoczął od pracy w radiu. Potem trafił do telewizji, gdzie szybko dał się poznać widzom jako prawdziwy ekspert od Eurowizji. Dzięki swojej wiedzy i charyzmie dziennikarz błyskawicznie zdobył sympatię publiczności.
Prezenter przez wiele lat związany był z Telewizją Polską. Swoją pierwszą relację z Konkursu Piosenki Eurowizji poprowadził już w 1992 roku, na dwa lata przed słynnym triumfem Edyty Górniak w Dublinie. Diwa zajęła wtedy drugie miejsce. Jak do tej pory to największy sukces polskiego artysty na Eurowizji.
Ku ogromnemu zaskoczeniu fanów, w 2021 roku przygoda Artura Orzecha z TVP dobiegła końca. Wszystko dlatego, że słynny prezenter nie pojawił się na planie charytatywnego odcinka "Szansy na sukces". Orzech miał powiedzieć przełożonym, że nie poprowadzi programu, jeśli wystąpią w nim zespół Boys i Jan Pietrzak.
Teraz do tamtych wydarzeń wrócił sam zainteresowany. Jak się okazuje - z jego perspektywy wyglądało to zupełnie inaczej. Artur Orzech w najnowszym wywiadzie przyznał, że nie stawiał producentom żadnego ultimatum.
"Nie mogłem czegoś takiego zrobić. To był czas, kiedy nie miałem już żadnego wpływu na dobór gości. Nikt nie pytał mnie o zdanie. Na kilka dni przed nagraniami dostałem mail z informacją, kto pojawi się w następnym odcinku i tyle" - mówił w rozmowie z Onetem.
"Jedyne, co mogłem zrobić, to zrezygnować z prowadzenia "Szansy na sukces". I tak też się stało" - wyjaśniał.
Cała sytuacja odbyła się inaczej, niż przedstawiają to osoby związane z TVP - według nich prezenter nie stawił się na nagraniu bez wcześniejszej zapowiedzi.
"To nie odbyło się tak, jak przedstawiała to Telewizja Polska - czyli że nikomu nic nie powiedziałem, milczałem i nie pojawiłem się na nagraniach. To pewne zafałszowanie. Gdyby rzeczywiście tak było, skąd wziąłby się Marek Sierocki? Przechodził korytarzem przy S-5 na Woronicza? (...) Produkcja wiedziała, że mnie nie będzie, w związku z czym sięgnięto po niego jako zastępstwo" - wyjaśnił ekspert od Eurowizji.
Dlaczego Artur Orzech postanowił po latach wrócić do głośnej sprawy? Okazuje się, że były pracownik TVP chciał wyjaśnić nieścisłości i podkreślić, że to on zdecydował się zakończyć współpracę ze stacją.
"Mam w posiadaniu dokumenty, z których jasno wynika, że niestawiennictwo na nagraniach, łączy się z karą finansową dla mnie. Karę zapłaciłem, co oznacza, że to ja zrezygnowałem ze współpracy z Telewizją Polską, a nie odwrotnie, jak próbowano przedstawić tę sytuację" - podsumował.
Zobacz też:
Artur Orzech stracił pracę w TVP. Teraz został ojcem. Fani przekazują gratulacje
Eurowizja 2023: Artur Orzech przerwał milczenie. Ma fatalne wieści dla Blanki
Eurowizja 2023: Marek Sierocki i Aleksander Sikora w ogniu krytyki. Szok!