Barbara Horawianka odstawiła męża na odwyk. Zmarł śpiąc przy jej boku
Barbara Horawianka (93 l.) i Mieczysław Voit uchodzili za jedno z najszczęśliwszych małżeństw aktorskich w Polsce. Poznali się, gdy oboje byli bardzo młodzi, pobrali po kilku latach wspólnej drogi przez życie, i kochali przez kolejne trzy dekady, dopóki w 1991 roku nie rozdzieliła ich śmierć. Niewiele osób zdawało sobie sprawę z tego, że za zamkniętymi drzwiami ich mieszkania rozgrywał się dramat, bo Voit zmagał się z chorobą alkoholową.
Mieczysław Voit nie od razu wpadł Barbarze Horawiance w oko. Kiedy w 1951 roku spotkali się w krakowskim Teatrze Rapsodycznym, na scenie którego mieli zagrać Romea i Julię w składance tekstów Szekspira, ona miała zaledwie 21 lat, a on - niewiele starszy - był już... wdowcem i samotnie wychowywał córkę Joannę, której mama zmarła podczas porodu.
"Początkowo mnie denerwował. Publicznie prawił mi komplementy, prawie wyznawał uczucia. Nie traktowałam go poważnie. Gdy zmienił metodę i wyciszył się, uwierzyłam w prawdziwość jego słów" - wspominała aktorka na łamach "Retro".
Barbara Horawianka zdawała sobie sprawę, że jeśli zdecyduje się iść przez życie u boku Mieczysława Voita, będzie musiała wziąć na siebie obowiązki związane z opieką nad jego córką. Nie miała z tym problemu, bo Joannę kochała jak własne dziecko.
Na ślub zdecydowali się dopiero w 1957 roku. Byli już wtedy znani z wielu wspaniałych ról, cieszyli się sporą popularnością i sympatią Polaków.
"Do tego stopnia, że proboszcz udzielił nam ślubu, nie żądając od nas wcześniej zaświadczenia o ślubie cywilnym. Mieliśmy dopełnić tej formalności później, ale później... oboje byliśmy tak zajęci, że zawsze brakowało czasu" - opowiadała aktorka w wywiadzie.
Z punktu widzenia obowiązującego w PRL-u prawa, Barbara i Mieczysław oficjalnie nie byli małżeństwem, bo nigdy nie zgłosili się do Urzędu Stanu Cywilnego, a ślub kościelny nie miał w tamtych czasach mocy prawnej.
Po ślubie aktorska para opuściła Kraków i osiedliła się w Łodzi. Na przeprowadzkę namówił ich Kazimierz Dejmek.
"W Krakowie nie mieliśmy mieszkania, a Kazimierz Dejmek zaproponował dwa do wyboru" - wspominała Barbara Horawianka w rozmowie z dziennikiem "Trybuna".
Sześć lat później - również za sprawą Dejmka - Barbara i Sławek, bo tak Voita nazywali przyjaciele, przenieśli się do stolicy.
"Mieliśmy szczęście należeć do tych samych zespołów teatralnych, grać na jednej scenie i to - bardzo często - parę. W domu razem uczyliśmy się ról na pamięć. Dobrze nam się razem pracowało. Nie walczyliśmy, nie byliśmy zazdrośni o swoje sukcesy" - cytuje aktorkę magazyn "Nostalgia".
Barbara Horawianka i Mieczysław Voit prowadzili bujne życie towarzyskie, co wieczór po spektaklu spotykali się z przyjaciółmi.
"Ciągle nie dosypiałam, bo przez całe noce było albo popijanie, albo gadanie" - żartuje odtwórczyni roli Marii Jarosz w pierwszej polskiej telenoweli "W labiryncie".
"Nie wiem, jak sobie z tym radziłam, bo przecież opiekowałam się chorą teściową, wychowywałam córkę męża, codziennie były próby i przedstawienia, dużo graliśmy w filmach" - wyznała w jednym z wywiadów.
Aktorka nie kryje, że gdy jej pasierbica miała kilkanaście lat i weszła w okres buntu, w ich domu zdarzały się nieprzyjemne chwile. Joanna była zazdrosna o tatę... Na szczęście, nie trwało to długo. Dziś mają ze sobą bardzo dobry kontakt, choć dzielą je tysiące kilometrów. Joanna Voit po ukończeniu Akademii Sztuk Pięknych wyjechała do Londynu, gdzie mieszka razem ze swoimi dziećmi do dziś.
Barbara Horawianka dopiero niedawno - 30 lat po śmierci męża - przyznała, że jej ukochany przez wiele lat zmagał się z chorobą alkoholową.
"Nie pamiętam, kiedy przestał panować nad piciem. Ale gdy dostrzegłam, że po piciu poprzedniego dnia zaczyna kolejny dzień od alkoholu i mówi, że musi "wypić klina, żeby się wyprostować", wiedziałam, że jest źle" - opowiedziała Rafałowi Dajborowi w wywiadzie dla "Stolicy".
"Pod koniec lat 80. Sławek znalazł się w takim stanie, że musiałam zawieźć go na oddział odwykowy do szpitala w Łodzi. Tamci lekarze bardzo mu pomogli" - dodała.
Ostatnie lata swojego życie Mieczysław Voit strasznie cierpiał, bo z powodu uzależnienia tracił rolę za rolą, a praca była jedynym, co trzymało go w pionie.
"Męża najbardziej zawsze męczył i dobijał brak pracy. Grał wszystko, co mu proponowano, byle tylko nie siedzieć w domu, byle tylko wykonywać swoją pracę, bez której całkowicie się zapadał" - wspomina Barbara Horawianka.
31 stycznia 1991 roku aktorka obudziła się i odkryła, że Mieczysław Voit odszedł we śnie. Zabił go atak serca.
"Pomyślałam, że i moje życie się skończyło. A jednak żyję i sama daję sobie radę, choć wydawało mi się, że to niemożliwe" - mówi Horawianka.
Mieczysław Voit zmarł w momencie, gdy razem z żoną grał w serialu "W labiryncie". Zdjęcia na pewien czas przerwano, by scenarzyści mogli zakończyć wątek Siedleckiego, w którego wcielał się aktor.
"Musieli nakręcić scenę wypadku samochodowego, by umotywować to, że go nie ma" - czytamy w "Retro".
Po śmierci męża Barbara Horawianka na pewien czas bardzo ograniczyła swoją aktywność zawodową. Zrezygnowała z etatu w stołecznym Teatrze Polskim, w ciągu kolejnych dziesięciu lat zagrała zaledwie kilka ról w spektaklach Teatru Telewizji. Dopiero w 2001 roku wróciła do pracy na pełny etat - dostała wtedy zaproszenie do zagrania Jadwigi Zduńskiej w "M jak miłość".
Po raz ostatni mieliśmy okazję oglądać ją na ekranie w 2016 roku jako babcię jednej z bohaterek "Na dobre i na złe".
"Chciałabym jeszcze kiedyś stanąć przed kamerą, ale zdaję sobie sprawę, że jestem już w wieku, który mocno mnie ogranicza. Czasem budzę się rano i nie mam siły, żeby wstać. Wstaję jednak i jakoś idzie" - powiedziała niedawno 93-letnia aktorka.
Zobacz też:
To ona dyktuje warunki na planie "M jak miłość". Wprowadziła ważną zasadę
Ewa Lassek: Alkohol zniszczył jej życie!
Janina Traczykówna - jak wyglądała jej kariera i życie?