Basia z "Sanatorium miłości": Tak zmieniło się jej życie po programie
Basia Goraj po "Sanatorium miłości" całkowicie zmieniła swoje życie. Choć powinna być już emeryturze, pracuje na trzy zmiany. Jest tak zajęta, że niemal nie ma czasu na życie prywatne. Program nie pomógł znaleźć jej towarzysza życia. Czy żałuje?
Początkowo wszystko wskazywało na to, że za sprawą tego wyjazdu w jej życiu dojdzie do rewolucji. Już w pierwszych dniach Barbarę Goraj (62) wielkimi względami obdarzył Adam Siewierski (62). Szybko okazało się, że nie dość, że są rówieśnikami, to jeszcze mieszkają blisko siebie. Ale znajmość jakoś się nie układała.
- Już po paru dniach miałam wymówki od niego, które nie rokowały dobrze na przyszłość. A ja chciałam poznać wszystkich uczestników - opowiada Barbara.
Zaciekawił ją na przykład Władysław Balicki (71 l.), wdowiec z Łodzi. Starała się do niego zbliżyć, jednak ta znajomość też zawiodła jej nadzieje.
Mimo niepowodzeń w jej sercu nadzieja na przerwanie samotności nie umierała.
- Czekam cierpliwie na miłość mądrą i dojrzałą. Lubię panów wysokich, opiekuńczych, z poczuciem humoru, ale nie takim, że śmieją się z własnego dowcipu przez pół godziny... - zwierza się.
Nie miała łatwego życia. Po ukończeniu zawodowej szkoły włókienniczo-odzieżowej myślała o dalszej nauce, miała plany i ambicje. W wieku 17 lat zakochała się jednak i zaszła w ciążę.
Wyszła za mąż, ale trudy małżeńskiej codzienności ją przerosły. Sytuacji nie ułatwiało to, że jej mąż miał bardzo despotyczny charakter. Pod jego presją zrezygnowała z nauki w liceum dla dorosłych.
- Byłam taka głupiutka gęś i na wszystko się zgadzałam. Zupełnie mnie zdominował i stosował psychiczną przemoc - wspomina z żalem.
Po urodzeniu dziecka bardzo chciała pracować. Usłyszała jednak, że ma obowiązki wobec męża i ich synka. Nie tak sobie wyobrażała wymarzoną rodzinę.
Czytaj dalej na następnej stronie...
Zacisnęła zęby i starała się zapewnić szczęście synkowi. Ale była w tym sama, bo mąż wolał spędzać czas z kolegami w swoim służbowym mieszkaniu. Docierały do niej też niepokojące plotki.
- Krótko byłam mężatką. Zaledwie 2 lata, bo trafiłam na drania! - zwierza się "Rewii". Chociaż było trudno, znalazła siłę, by przerwać toksyczny związek. Stawiła czoła przeciwnościom losu.
- Mam to w genach - opowiada z lekkim uśmiechem na twarzy. - Taka wrodzona odporność na krzywdy.
Wychowywała się w niepełnej rodzinie. Serce jej pękało z tego powodu, że podzieliła rodzinny los, ale najważniejsze było dobro dziecka.
Mężczyźni, których spotykała na swej drodze, dostrzegali jej zalety: szczerość, gospodarność, wierność. I próbowali się do niej zbliżyć. Cóż jednak, kiedy zawsze okazywało się, że byli... żonaci.
- Nie miałam szczęścia poznać kogoś normalnego. Przestałam w końcu wierzyć, że ktoś taki istnieje - przyznaje z goryczą.
Czytaj dalej na następnej stronie...
Po przejściu na emeryturę straciła zapał do życia. Próbowała odkrywać na nowo jego blaski. Adoptowała dwa psiaki ze schroniska. Pewnego wieczoru, kiedy już się jej znudziło rozwiązywanie krzyżówek, projektowanie i szycie ubrań, trafiła na pierwszą edycję programu "Sanatorium miłości".
Obserwowała, jak jej rówieśnicy próbują na nowo ułożyć sobie życie, znaleźć szczęście. Postanowiła spróbować i pójść za ich przykładem.
- Ciężko jest mi się otworzyć. Opowiadać o swoich przeżyciach i emocjach - wyznaje szczerze. Teraz uważa, że udział w "Sanatorium..." to była bardzo dobra decyzja. Czuje się dowartościowana i optymistycznie nastawiona do relacji z mężczyznami.
Podczas psychologicznych terapii udało się jej wyeliminować wieloletni uraz. Zaczęła inaczej patrzeć na starania zabiegających o nią kuracjuszy. Jednak zabrakło czasu na zbudowanie poważniejszej relacji...
Po zakończeniu programu podjęła pracę i to ona stała się lekarstwem na niepowodzenie. Pracuje na trzy zmiany. Ma wsparcie syna, z którym mieszka w rodzinnym domu w Sosnowcu. I nie traci nadziei, że pojawi się wymarzony ideał, dowcipny i opiekuńczy. Niecierpliwie czeka na jakiś znak od losu, bo dojrzała już do drugiego małżeństwa.