Beata Kawka: Jestem bardzo dumna z córki. Mam poczucie, że wychowałam pięknego człowieka
Gdy się martwiła, czy zdoła utrzymać córkę, ktoś jej powiedział: "Dzieci nie przynoszą na świat biedy". Przekonała się, że to prawda.
Problemy jej nie omijały. Poważna choroba, brak pracy, rozpad związku. Beata Kawka (51 l.) nigdy się jednak nie załamała i zawsze mogła liczyć na pomoc mamy i wspaniałych przyjaciółek. Dziś nie kryje radości z faktu, że jej córka poszła w jej ślady i odnosi sukcesy jako aktorka.
Wychowała się pani w Inowrocławiu, ale marzyła, żeby wyrwać się stamtąd w świat...
Beata Kawka: - Dzisiejszy Inowrocław jest przepięknym miastem, lecz wtedy miałam poczucie, że nic się tam nie dzieje, wszyscy wszystkich znają. Kiedy powiedziałam, że chcę zdawać do szkoły teatralnej, podśmiewano się ze mnie. Z perspektywy lat myślę, że odstawałam od kolegów w szkole. Chciałam grać na fortepianie, przenieśli mnie na wiolonczelę, paradowałam z nią po ulicach, co było widokiem dosyć komicznym. Interesowałam się teatrem, filmem, jeździłam na spektakle do Torunia, Bydgoszczy. Nawet mama nie wierzyła w realizację moich marzeń o aktorstwie, mówiła: Dziecko, pewnie tam trzeba mieć "plecy", może nie masz wystarczającego talentu.
Od kogo dostała pani wtedy największe wsparcie?
- Od przyjaciółki. Poznałyśmy się na skwerku. Ona spacerowała z psem, ja wracałam ze szkoły muzycznej, uśmiechnęłyśmy się do siebie i tak trwałyśmy u swojego boku przez lata. Ona cieszyła się moimi sukcesami, tonizowała rozterki, wspierała mnie, akceptowała bezwarunkowo, ja ją też kochałam. Kiedy umierała w wieku 32 lat na raka, stwierdziła, że po mnie zostaną role, a po niej niewiele, bo ma straszne i głupie życie. Miała straszne życie, ale nie głupie. I żeby to pokazać, zadedykowałam jej po latach film "Jasne błękitne okna".
Pani również wcześniej poważnie chorowała. Była pani studentką, gdy stwierdzono u pani nowotwór...
- Wtedy w ogóle nie miałam świadomości, co to jest za choroba. Powiedziano mi, że to rak, stwierdzono, że nie jest złośliwy, usunięto jajnik. Nie roztrząsałam problemu. Martwiłam się tylko, że trudno mi będzie zostać mamą, bo byłam w tym czasie zakochana. Złe rokowania się nie sprawdziły i kiedy tylko podjęliśmy decyzję, ciąża pojawiła się bardzo szybko.
Po dwóch tygodniach od porodu wróciła pani do pracy!
- Musiałam zarabiać. Propozycje ról skończyły się, a ojciec Zuzi był w takiej sytuacji życiowej, że nie mógł nas wesprzeć. Płakałam, bałam się, jak sobie poradzę. Wtedy jeden z przyjaciół powiedział mi: "Dzieci nie przynoszą na świat biedy". I rzeczywiście. Worek z pomocą rozsypał się. Koleżanka w studiu dźwiękowym zaproponowała mi pracę, Hania Śleszyńska dała mi ściągaczkę do mleka i ubranka, Edyta Jungowska podarowała wózek... Wielką pomoc otrzymałam od mamy, która zamieszkała z nami. Zuzka przyniosła ze sobą tylko szczęście i uśmiech. Poradziłyśmy sobie, mimo że właściwie mogłam liczyć tylko na siebie.
Zrezygnowała pani kiedyś z roli dla dobra córki?
- Z roli nie, ale z pracy w teatrze, by spędzać z nią wieczory - tak. Dzięki obecności i pomocy mamy, mogłam mieć czas wyłącznie dla dziecka. Paradoksalnie też Zuza miała więcej zainteresowania ojca, gdy się wyprowadził, niż kiedy mieszkał z nami.
Dziś pani córka Zuzanna jest już dorosła, skończyła 21 lat.
- I jestem z niej bardzo dumna. Mam poczucie, że wychowałam pięknego, dobrego, empatycznego, mądrego człowieka. Ktoś powiedział: "W planach Bożej Opatrzności prostych zbiegów okoliczności nie ma". Każda historia ma co najmniej dwie strony. To od nas zależy, jak się do niej odniesiemy. Nie miałam pracy, to skończyłam dodatkowe studia, nauczyłam się produkować polskie wersje językowe filmów, w efekcie otworzyłam własną firmę i dziś to daje chleb. Jak mówi moja mama, możemy stać i płakać nad rozlanym mlekiem albo możemy też wytrzeć i pójść dalej.
A gdy kilka lat temu wyczuła pani guza w piersi, nie pytała się Stwórcy: znowu ja?
- W piękny sposób wytłumaczyła mi to Joasia Brodzik: "Pewnie Ten z góry chciał ci dać znak". Ja na to, że mogłam złamać nogę. Asia: "Nie, bo wtedy byś tego znaku nie zauważyła". Mam swoją prywatną teorię, że większość kłopotów ze zdrowiem bierze się z braku harmonii. W tamtym czasie w moim życiu o jakiejkolwiek spójności nie było mowy. Chciałam być supermamą, aktorką, partnerką. Byłam trochę taką samonapędzającą się maszynerią. Gnałam na oślep. Zapomniałam o sobie, skończyło się depresją i w końcu poważną chorobą.
Pani córka jest aktorką. To trudny zawód. Próbowała ją pani zniechęcić?
- Tak, ale doszłam do wniosku, że nie mam prawa odbierać jej marzeń. Tym bardziej że pokazała pasję i determinację w sprawie swojej przyszłości. Studiowała aktorstwo w Madrycie, Poznaniu, kilka dni temu przyjechała ze spektaklem do Warszawy... Cieszę się, że spędzi kilka dni w domu. Porozpieszczam ją dobrym, zdrowym jedzeniem. Wszystko, co mogę zrobić, to ją wspierać rozmową i radą. Tym bardziej że będzie miała w tym zawodzie trudniej. Jako aktorskie dziecko ciągle jest posądzana, że jej załatwiam role. Cieszy mnie jej dystans do naszej relacji. Na pytania, czy jest moją córką, z humorem odpowiada: Tak, ale to nie moja wina.
Powiedziała pani kiedyś: Jestem bogata inaczej.
- Rzeczy materialne nie mają dla mnie większego znaczenia. Miłość, rodzina to jest bogactwo. W moim życiu wydarzyło się parę cudów. Córka jest cudem. Firma, która istnieje na rynku osiem lat. Mój majątek to ludzie, dobrzy, twórczy... Jestem szczęściarą. Mam pewność, że dobro wraca. Opłaca się być nieprzyzwoitym, ale nie warto. Warto być przyzwoitym, chociaż się nie opłaca.
Rozmawiała: Iwone Spee
***
Zobacz więcej materiałów: