Beata Kawka: To nie była kara, lecz grzech zaniechania...
Los nie był dla niej łaskawy i mocno ją doświadczył. Mimo to aktorka nie straciła optymizmu i wciąż ma wielki apetyt na życie.
Nie sposób zapomnieć jej z roli Tamary w serialu "Samo życie". Rude włosy, to samo ogniste spojrzenie - mimo upływu czasu Beata Kawka (50 l.) niewiele się zmieniła.
Tygodnikowi "Na żywo" udzieliła niezwykle szczerego wywiadu, w którym opowiedziała o swojej walce z nowotworem, rozpadzie małżeństwa, o ukochanej córce, bez której nie dałaby rady się podnieść. Dziś mieszka z dala od stolicy, w Lesznie. Dlaczego właśnie tam jest jej szczęśliwy zakątek?
Jako nastolatka opuściła pani rodzinny Szubin i odważnie ruszyła na podbój świata.
Miałam wielką potrzebę wyrwania się z miasteczka i występowania na scenie. Dusiłam się w miejscu, gdzie mnie i moje plany traktowano z przymrużeniem oka.
Kto w panią nie wierzył?
Nie wierzyli rodzice i koledzy. Mama chciała, bym była przedszkolanką, tato artystów nie lubił, uważał, że to niedobre towarzystwo.
Mówi pani, że jako nastolatka miała marzenia, teraz ma pani plany i cele. Jakie są te cele?
Pierwszy, jaki przychodzi mi do głowy, to plan zdrowotny, żeby kiedyś nie być ciężarem dla nikogo. Więc dbam o siebie, badam się.
W wieku 20 lat zachorowała pani na raka jajnika. Udało się go pokonać. Dziesięć lat później nowotwór zaatakował pierś. Pytała pani los: "Dlaczego ja"?
Każdy w podobnej sytuacji pyta, ale pięknie wytłumaczyła mi to Joasia Brodzik. "Wiesz, ten z góry chciał ci dać znak". Ja na to, że mogłam złamać nogę. Asia: "Nie, bo wtedy byś tego znaku nie zauważyła". Czasem myślę, że nowotwór był wynikiem braku harmonii w życiu. Dużo pracowałam - w studiu dźwiękowym, serialu, produkowałam film. Człowiek, gdy ma 30 lat, nie myśli o tym, że trzeba szanować siebie, by trochę zdrowia zostawić na starość. Szybko odpowiedziałam sobie, że to nie kara, tylko grzech zaniechania.
Gdy wykryła pani u siebie guza piersi, pięć miesięcy zwlekała z podjęciem leczenia. Dlaczego?
Klasyczne wyparcie. Źle potraktowano mnie w Centrum Onkologii i ten fakt uznałam za dobrą wymówkę, by się nie leczyć i udać przed sobą samą, że guza nie ma. Potem spotkałam pacjentkę, która poleciła mi oddział onkologiczny w szpitalu przy Szaserów. Tam uratowano mi życie. Pierś mam lekko zdeformowaną, ale to nie ma znaczenia.
Specjaliści mówili, że po terapii może pani nie zostać mamą...
Córkę trochę zawdzięczam Hani Śleszyńskiej i mojemu partnerowi, który pragnął dziecka. Hania była w ciąży i namawiała mnie: "Póki ciało sprężyste, po trzydziestce rozwłóczysz się, że się z powrotem nie zjedziesz". Dziękuję im za to, bo Zuzka to bardzo udany egzemplarz i dziś nie wyobrażam sobie bez niej życia.
Wydaje się, że dość szybko rozstała się pani z ojcem Zuzi?
Nie tak szybko, 18 lat spędziliśmy razem. O wiele za długo. Wypalał się nam ten związek przez lata. Odrywanie plastra po kawałku bardziej boli niż raz, a porządnie.
Dlaczego Pani zamieniła stolicę na Leszno?
Nigdy nie czułam się najlepiej w Warszawie, choć oczywiście nie opuściłam jej, wciąż tu gram i mam firmę. Leszczynianom dano teatr, scenę, a oni poczuli niezwykłą magię, jaką ten teatr jest. Oszaleli ze szczęścia, więc ja też tam lecę jak na skrzydłach.
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: