Beata Kozidrak szuka nowego domu
Beata Kozidrak (57 l.) nie czuje się najlepiej w warszawskiej posiadłości, którą zakupiła po rozstaniu z Andrzejem Pietrasem. Według informacji "Rewii", wokalistka szuka nowego gniazdka.
Nawet trzy koncerty w tygodniu, a każdy za minimum 50 tys. zł. Gdyby tylko zechciała, mogłaby występować jeszcze częściej. Ale ona chce mieć czas dla siebie i dla swoich najbliższych.
Wszystkie pieniądze Beata Kozidrak stara się mądrze inwestować i coraz częściej myśli o tym, by kupić kolejną nieruchomość w stolicy. Ale tym razem chronioną i ukrytą przed obiektywami fotoreporterów. Niestety, niełatwo znaleźć takie miejsce.
- W Konstancinie widziałam kilka domów i to były olbrzymie rezydencje. Powiedziałam pani, która zajmowała się szukaniem, że ja naprawdę nie potrzebuję takich wielkich domów, jeden już miałam - wyznała, przywołując nie najlepsze wspomnienia.
Wielki dom wybudował dla Beaty jej mąż Andrzej Pietras (65 l.). Budynek stanął w modnej miejscowości pod Lublinem. Miał być azylem dla piosenkarki powracającej po wyczerpujących trasach koncertowych i miejscem, do którego wracają dzieci i wnuki. Strzegły go dwa groźne psy i monitoring, a do sprzątania i pielęgnacji ogrodu potrzebny był sztab ludzi.
Wkrótce jednak dom ten stał się dla Beaty złotą klatką. To z niej uciekła do Warszawy. Jednak niewiele brakowało, a wróciłaby do Lublina. Szukając nowego miejsca, w pewnym momencie straciła nadzieję.
- Byłam zdesperowana - mówiła. - Myślałam, że może nie jest mi dane mieszkać w stolicy, ale wtedy pospieszyła z pomocą starsza córka, która znalazła mi nieruchomość. I rzeczywiście, gdy weszłam, poczułam, że to właściwy dom.
Była to niewielka willa w zacisznym miejscu, z kominkiem i ogrodem.
- To prawdziwy azyl. Wszędzie mam blisko, zwłaszcza do mojej starszej córki - zdradziła Beata. Dzięki temu może często gościć u siebie wnuki - Sebastiana oraz Zosię, i gotować im zupy, które uwielbiają.
Zatrzymuje się u niej także młodsza córka Agata z narzeczonym, bywa przyjaciółka na co dzień mieszkająca w Danii. Spokojne życie piosenkarki zakłócają jednak fotoreporterzy, którzy czają się na ulicy, a nawet chowają w klombach przy ogrodzeniu.
- Poczułam się niezbyt bezpiecznie, a z azylu zrobiło się miejsce, w którym muszę być bardziej czujna - wyznała, wspominając powrót ze szpitala do domu. Ta nerwowa sytuacja sprawiła, że coraz częściej zastanawia się nad zmianą adresu na bezpieczniejszy i mniej wystawiony na widok publiczny...