Beata Tadla o tabletce "dzień po": Jeśli komuś wiara nie pozwala, nie będzie stosował
W połowie lutego rząd Prawa i Sprawiedliwości przyjął projekt, który zakłada, że pigułka "dzień po" dostępna będzie wyłącznie na receptę. Oburza to wiele znanych pań, m.in. dziennikarkę Beatę Tadlę (41 l.).
EllaOne, czyli tzw. tabletkę "dzień po" hamującą lub opóźniającą owulację, od 2015 roku mógł kupić każdy, kto skończył 15 lat, bez uprzedniej wizyty u lekarza. Takie rozwiązanie przeszkadzało jednak posłom Prawa i Sprawiedliwości i postanowili to zmienić, przyjmując projekt dot. antykoncepcji awaryjnej.
Minister zdrowia Konstanty Radziwiłł podkreślał, że to "przywrócenie normalności, gdyż osoby niepełnoletnie sięgały po tego typu preparaty często".
A jak na zmiany reagują same kobiety? Beata Tadla w rozmowie z Interią przyznaje, że projekt PiS-u jest dla niej oburzający, gdyż ogranicza wolność jednostki i osobom o innym światopoglądzie odbiera wybór!
"Jeśli ktoś jest wierzący, to nie będzie używał tabletki 'dzień po', jeśli jego wiara i sumienie mu na to nie pozwalają, nie będzie stosował in vitro ani korzystał z możliwości aborcji" - uważa.
"Prawo w kraju powinno być tak ustanowione, żeby niczego nikomu nie zabierać. Osoba wierząca z tego prawa po prostu nie skorzysta, a osoba niewierząca, wyznająca inny światopogląd, powinna mieć wybór. W tym wszystkim chodzi o wybór. To jest nasza wolność. Zabieranie możliwości wyboru jest ograniczaniem wolności".
Dziennikarka podkreśla również, że dostęp do in vitro powinien być finansowany z budżetu państwa i każda kobieta, która chce mieć dziecko, a nie może zajść w ciążę w sposób naturalny, powinna taką możliwość otrzymać.
"To jest oczywiste, że państwo powinno zadbać o to, żeby każda Polka, która tego chce, mogła urodzić dziecko, nawet dzięki in vitro. (...) Bo jeżeli urodzi się kolejny obywatel, to państwo powinno się cieszyć".