Reklama
Reklama

Beata Tyszkiewicz: Garderobiane nią pogardzały... Znalazła sposób, żeby utrzeć im nosy!

Beata Tyszkiewicz – od lat określana mianem Pierwszej Damy Polskiego Kina – tylko dwa razy w życiu zdecydowała się zagrać na teatralnej scenie. Niestety, nie spodobała się... garderobianym, które mówiły o niej, że jest „znaleziskiem z filmu”. Aktorka znalazła sposób, by jawnie okazujące jej pogardę kobiety nigdy o niej nie zapomniały...

Beata Tyszkiewicz, która - niestety - jakiś czas temu zdecydowała się przejść na emeryturę i wycofać z życia towarzyskiego z powodu kłopotów ze zdrowiem, była przed laty największą gwiazdą polskiego kina. 

Bilety na filmy z jej udziałem sprzedawały się jak świeże bułeczki... Nic dziwnego, że dyrektorzy warszawskich teatrów starali się, by wystąpiła na żywo na kierowanych przez nich scenach jako "special guest star". 

Reklama

Ona jednak konsekwentnie odmawiała, twierdząc, że role teatralne w ogóle jej nie interesują.  

"Jestem zdemoralizowana pracą dla kina. Film robi się raz, a potem on już na nas przez całe życie pracuje. W teatrze za każdym razem odtwarza się to samo. Takie codzienne zmagania się z tą samą postacią nie wydają mi się ciekawe" - wyznała na początku lat 60. ubiegłego wieku, zapytana wprost, czy jest szansa, by w końcu zadebiutowała na scenie. 

W 1962 roku Beata Tyszkiewicz (miała wtedy zaledwie 24 lata, ale mogła się już pochwalić mnóstwem wspaniałych kreacji filmowych) zdecydowała się przyjąć propozycję Erwina Axera i kilka razy pojawiła się na deskach Teatru Współczesnego w "Karierze Artura Ui". 

Nieoczekiwanie jej rola przeszła jednak bez echa, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że teatr nie jest jej po prostu pisany... Dwa lata później na powrót na scenę namówił ją sam Jacek Woszczerowicz. 

Długo wahała się, czy zagrać w sztuce "Za rzekę, w cień drzew" w stołecznym Ateneum, ale nazwisko legendarnego reżysera i aktora zrobiło swoje. Przyjęła ofertę. 

Już podczas pierwszej próby Beata Tyszkiewicz przekonała się, że cały personel techniczny teatru jest przeciwko niej. Garderobiane traktowały ją bardzo oschle, z pogardą nazywając "znaleziskiem z filmu" i "kaprysem Woszczerowicza". 

Aktorka bardzo to przeżywała. Chciała, by garderobiane zapamiętały ją do końca życia! Wpadła na szatański plan... Gdy zbliżała się premiera przedstawienia, Beata Tyszkiewicz wykupiła trzy rzędy krzeseł i rozesłała bilety z zaproszeniami do znajomych, o których wiedziała, że zawsze obdarowują ją kwiatami. 

Zaproszeni na premierę goście nie zawiedli jej oczekiwań - kwiaty wnoszono na scenę całymi pękami, aż w teatrze zabrakło wiader! Po spektaklu aktorka podarowała wszystkie kwiaty... garderobianym. Były zachwycone. Beata Tyszkiewicz została ich ukochaną gwiazdą. Wiele lat później na scenie Ateneum miała zagrać inna wielka aktorka. 

Wszyscy pracownicy teatru - łącznie z garderobianymi - uwielbiali ją i spełniali każdą jej zachciankę. Po premierze wręczyła kierownikowi technicznemu teatru skromny bukiecik fiołków i podziękowała wszystkim za życzliwość. 

Jedna z garderobianych nie mogła się powstrzymać od skomentowania "niewdzięczności" gwiazdy i wykrzyknęła: "Za pani Tyszkiewicz to były premiery!". Beata Tyszkiewicz nigdy więcej nie zagrała w teatrze. Dopiero niedawno wyznała, że kiedyś po prostu nie znosiła spotkań z publicznością. 

"Czułam się przez publiczność pożerana, obnażana, odzierana z intymności. Publiczność wymaga od aktora pełnego ekshibicjonizmu. Widownie bywają bezczelne i kpiące... Zawsze kończyłam spotkanie z widzami z uczuciem niespełnienia, zażenowania, że oczekiwano ode mnie czegoś innego" - powiedziała.  

***
Zobacz więcej materiałów wideo: 

Źródło: AIM
Dowiedz się więcej na temat: Beata Tyszkiewicz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy