Beata Tyszkiewicz rozżalona: Moje wnuki wolą telefon i komputer
Beata Tyszkiewicz (77 l.) jest niecodzienną babcią. Ze swoimi wnukami widuje się kilka razy w roku. Niestety, maluchy zazwyczaj wolą komputer i telefon komórkowy od towarzystwa babci...
Swoim wnukom opowiada pani rodzinne historie?
Beata Tyszkiewicz: - Nie zaobserwowałam u nich dużego zainteresowania historią rodzinną. Myślę, że to jeszcze nie jest ten etap w ich rozwoju. Szymon ma prawie 9 lat, a Marcyś - 4. Bardzo rzadko się z nimi widuję, bo Wiktoria (38 l.), moja córka, a ich matka, mieszka w Szwajcarii. Na co dzień moje wnuki spędzają czas, bawiąc się telefonem i komputerem. To jest już inna generacja, inne pokolenie.
Tęskni pani za nimi?
- Kiedy już do mnie przyjeżdżają, to zazwyczaj na trzy tygodnie. Wtedy staję się organizatorem ich życia. Jestem wyłączona z innych obowiązków, nie ma mnie dla nikogo. Planuję im pobyt w najdrobniejszych szczegółach. Jestem gospodynią domową, kucharką, sprzątaczką. Robię dla nich konfitury w wymyślny sposób i swetry na drutach. Jak typowa babcia.
Miała pani okazję poznać swoich dziadków?
- Kiedy się urodziłam, pokazano mnie dziadkom, taki był zwyczaj. Do 5. roku życia widziałam się z nimi może z dziesięć razy w pałacyku przy Litewskiej w Warszawie, w którym mieszkali. Zachowałam też w pamięci jedną wspólną Wigilię, podczas okupacji. W tamtych czasach, choć może trudno to sobie wyobrazić, dzieci nie miały dostępu do świata dorosłych.
Czytaj dalej na następnej stronie...
Ma pani jakieś szczególne wspomnienia z dzieciństwa?
- Z ojcem wklejaliśmy zdjęcia do albumu. To był wyjątkowy dzień w domu przy Krzywym Kole. Niemcy wysiedlili całe Stare Miasto od strony Wisły. Ojciec mojej mamy powiedział, że nie opuścimy domu, co było niebezpieczne. Pamiętam, siedziałam na parterze. Okno miało ciężkie kraty, a przed nim chodził niemiecki żołnierz. A myśmy siedzieli z ojcem i kleili zdjęcia. Wtedy wszystko mogło się zdarzyć, bo nie posłuchaliśmy rozkazu opuszczenia domu.
Nie żałowała pani, że mama ułożyła sobie życie po odejściu pani ojca?
- Moja mama powiedziała, że nie zniosłaby, żeby ktokolwiek zabierał głos w sprawie wychowania nas - mnie i mojego brata Krzysia. I ja to rozumiem doskonale. W moim życiu również nigdy nie było mowy, żeby mój drugi mąż wtrącał się do wychowania mojego dziecka.
Są jakieś pytania, które boi się pani zadać córkom?
- Bardzo czujnie wychowywałam swoje dzieci, dużo o sobie wiemy. Nie mam więc chyba teraz takiej potrzeby. Nigdy nie podniosłam na nie głosu, wystarczyło moje spojrzenie, żeby one wszystko zrozumiały, nigdy nie kłamały. Relacje między nami do dziś są bardzo bliskie.