Reklama
Reklama

Beata Tyszkiewicz: Skandal na maturze otworzył jej drzwi do kariery!

Wybryki młodości dziś budzą w Beacie Tyszkiewicz (79 l.) rzewny uśmiech...

Maj 1956 roku był piękny. Kwitły kasztany, a każdy dzień przynosił coraz powabniejsze kolory wiosny. 

Beata Tyszkiewicz leniwie przeciągała się w łóżku, ale jej koleżanki z internatu należącego do sióstr niepokalanek w Szymanowie dawno już wstały. 

Podekscytowane dziewczyny zakładały przygotowane dzień wcześniej mundurki, wygładzały białe kołnierzyki, by schludnie wyglądać na egzaminie. 

Beata się nie spieszyła. W końcu to tylko matura…

Reklama

Z demonstracyjnie znudzoną miną zasiadła w ławce, czekając na otwarcie kopert z tematami z języka polskiego. 

Siostry, które na co dzień ją uczyły, wyglądały zdecydowanie na bardziej przejęte niż maturzystka.

Po otwarciu koperty i przeczytaniu tematu, Beata głośno westchnęła: Satyra i komedia w XVIII wieku w walce o odrodzenie społeczeństwa.

Długo się nie zastanawiając, wzięła do ręki pióro i skreśliła nim jedno zdanie. Sprowadzało się ono do stwierdzenia, że ówczesne społeczeństwo nic nie czytało i że ona uważa ten temat za niewłaściwie sformułowany.

Po czym wstała i wręczyła kartkę przewodniczącej komisji. Zakonnice o mało nie zemdlały na widok uczennicy, która prowokacyjnie opuszczała salę. Obecna na sali kuratorka zapytała tylko je, czy to ta dziewczyna, która grała w filmie.

Beata Tyszkiewicz trafiła do szkoły w Szymanowie w aurze skandalu. Wcześniej została wyrzucona z gimnazjum w Warszawie. Kiedy okazało się, że ma na świadectwie aż 11 dwój, jej mama stwierdziła, że jedynie mogą poradzić sobie z nią siostry niepokalanki.

Myślała, że rygor, jaki panuje w katolickiej szkole, sprawi, iż jej córka choć trochę się ustatkuje.

Zakonnice przyjęły ją pod warunkiem, że nie będzie opowiadać o swoich popisach w filmie, bo to mogłoby tylko zdemoralizować uczennice. 

Ale ona oczywiście już pierwszej nocy w internacie, siedząc w koszuli na łóżku przed otaczającymi ją zafascynowanymi koleżankami, roztoczyła barwną opowieść o planie filmowym…

Trafiła przed kamerę, ponieważ jej arystokratyczną urodę i wdzięk dostrzegli słynni ludzie teatru Antoni Bohdziewicz i Bohdan Korzeniewski, którzy zaangażowali ją do roli Klary w "Zemście" – filmowej adaptacji sztuki Fredry. 

Udział w filmie miał przykre konsekwencje dla młodej aktorki. W szkole nie uznawano takich brewerii.

To był główny powód, dla którego nauczyciele wręczyli jej świadectwo z samymi niedostatecznymi ocenami.

Jej mama w zasadzie powinna być już przyzwyczajona. Z dziećmi miała same kłopoty. Nie tylko z Beatą, ale też z jej bratem Krzysiem. Nie mogła sobie z nimi dać rady już w podstawówce. 

Chodzenie na wywiadówki było dla niej koszmarem. W końcu wpadła na przewrotny pomysł, że zanim nauczyciele zaczną wyliczać, co złego zrobiło rodzeństwo Tyszkiewiczów, ona ich uprzedzi i pierwsza zacznie narzekać na swoje pociechy. 

W efekcie nauczyciele ją uspokajali, tłumacząc, że nie jest tak źle i choć dzieci są rozbrykane, to wyjdą na pewno na ludzi.

Zakonnice z Szymanowa już tak optymistyczne nie były. Po paru miesiącach psikusów, jakie Beata im notorycznie robiła, miały jej zdecydowanie dosyć. Ale nic nie mówiły. Powód był jeden. 

Śliczna Beata była tak naprawdę jedyną dziewczyną, która w tradycyjnie przygotowywanych co roku jasełkach mogła zagrać Matkę Boską. Dlatego siostry wciąż podnosiły jej ocenę ze sprawowania, by nikomu nie przyszło do głowy relegować niesforną uczennicę.

No ale z tym, co zrobiła na maturze, to była przesada. Nie pomogło nawet tłumaczenie dziewczyny, że to właśnie duchowne nauczycielki często powtarzały na lekcjach, iż najważniejsze jest samodzielnie myślenie. 

I właśnie dlatego napisała na egzaminie to, co napisała. Wychodząc z sali oczywiście domyślała się, że oblała maturę, ale nie czuła złości. Wiedziała, że w tym dniu całe jej życie się zmieni, będzie wreszcie wolna i będzie mogła robić to, co najbardziej lubi, czyli grać na scenie. 

Nie pomyślała tylko o jednej rzeczy – o tym, że aby zostać zawodową aktorką, dobrze jest skończyć szkołę teatralną. A to przecież wyższa uczelnia. Można się do niej dostać jedynie wtedy, gdy ma się świadectwo dojrzałości.

To powiedziała pani w dziekanacie, gdy Beata przyszła na egzamin. Miała jednak szczęście. Kobieta, widząc desperację dziewczyny, zgodziła się, żeby zaprezentowała się najpierw przed komisją egzaminacyjną, a dokumenty doniosła później. 

Profesorowie byli oczarowani jej talentem i urodą, więc nie tylko się dostała do szkoły, ale też przez jakiś czas, mimo tego że brała udział w zajęciach nieformalnie, nikt nie robił jej trudności. 

Jednak w końcu musiała zdać maturę. I wtedy wpadła na taki pomysł.

Chęć przystąpienia do egzaminu zgłosiła w Komendzie Głównej Milicji Obywatelskiej w Warszawie. Poszła tam, bo przeczytała, że właśnie w tym miejscu będzie odbywał się egzamin maturalny dla stróżów prawa. 

A w poprzednim ustroju nie było możliwe, by mundurowi nie zdobyli świadectwa dojrzałości. Dlatego, gdy Beata usiadła w klasie razem z panami w niebieskich mundurach, dostała kartkę, na której były nie tylko pytania, ale też odpowiedzi. 

Ich przepisanie nie zajęło jej wiele czasu. Ale tym razem została do końca egzaminu. Postanowienie, że będzie aktorką, było mocniejsze niż jej wrodzona przekora, która w normalnej sytuacji kazałaby jej zakpić sobie z piszących w pocie czoła wypracowania milicjantów…

***

Rewia
Dowiedz się więcej na temat: Beata Tyszkiewicz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy