Bohdan Gadomski nie żyje. Szokujące ustalenia dziennikarzy programu "Alarm"
Znane są już wyniki sekcji zwłok Bohdana Gadomskiego (†70 l.). Ustalenia dziennikarzy programu "Alarm" wielu mogą jednak zszokować.
Bohdan Gadomski zmarł 24 marca. Informacja o jego śmierci pojawiła się na oficjalnym koncie jednak dopiero 7 kwietnia.
Kilkanaście godzin wcześniej znajomi i przyjaciele alarmowali w sieci, że nie mają z Gadomskim kontaktu od przeszło dwóch tygodni.
Wkrótce okazało się, że kontem na Facebooku zarządza tajemniczy znajomy ukraińskiego pochodzenia, który pojawił się przy łóżku Gadomskiego w ostatnim okresie jego życia.
Przypomnijmy, że stan dziennikarza pogorszył się pod koniec roku - przeszedł on zawał serca, chorował na cukrzycę. W lutym trafił do szpitala. 6 marca na własne życzenie wypisał się z placówki. Z informacji Krzysztofa Kopani, rzecznika Prokuratury Okręgowej w Łodzi, wynika, że dziennikarz udał się "do domu zaprzyjaźnionych osób, które sprawowały nad nim opiekę". 8 marca wezwano tam pogotowie w związku z utratą przytomności. Gadomski trafił do szpitala. Zmarł 24 marca.
Przeprowadzona sekcja zwłok nie dała jednoznacznych wyników. Konieczne okazały się badania histopatologiczne. Znany jest już ich wynik...
Badania potwierdziły wcześniejsze przypuszczenia, że do śmierci nie doszło z przyczyn naturalnych.
"Przyczyną śmierci Bohdana G. było uszkodzenie środkowego układu nerwowego będące konsekwencją zaaplikowania zbyt dużej dawki insuliny" - powiedział w programie "Alarm" Krzysztof Kopania z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
"Naszą rolą jest obecnie ustalenie, w jakich okolicznościach zbyt duża dawka insuliny została podana. Mamy w tym zakresie kilka hipotez" - dodał.
Dziennikarze programu "Alarm" ustalili, że Gadomski lekarstwo miał podawane strzykawką, a nie specjalistycznym urządzeniem, które chroni przed przedawkowaniem.
W programie głos zabrał również Andrzej Śmigielski, przedstawiciel ostatniego opiekuna Gadomskiego Borysa Ł., który - z uwagi na toczące się śledztwo - nie chciał wypowiadać się w sprawie:
"Z uwagi na to, że postępowanie jest prowadzone w prokuraturze, pełnomocnik jednej czy drugiej strony nie powinien się wypowiadać do czasu zakończenia postępowania przygotowawczego" - powiedział.
Pytany o pieniądze, które według przyjaciół zniknęły z konta dziennikarza, stwierdził:
"W imieniu mojego mocodawcy muszę zaprzeczyć takim twierdzeniom, że pan Borys dokonał ogołocenia kont" - powiedział Śmigielski.
Prokuratura prowadzi postępowanie pod kątem nieumyślnego spowodowania śmierci. Ruszyło także drugie śledztwo, które ma wyjaśnić, co stało się z pieniędzy Gadomskiego.
Trzecie śledztwo prowadzi wynajęty przez przyjaciół dziennikarza prywatny detektyw Bartosz Weremczuk. Jego zdaniem prawdopodobnie doszło do zabójstwa:
"W mojej ocenie wszystkie działania ostatnich opiekunów wskazują na to, że te działania były zaplanowane, że nie był to przypadek. W kolejnych dniach po zabraniu go ze szpitala oraz niezgłoszenia faktu jego śmierci najbliższym osobom i przyjaciołom oraz jak również pobieranie m.in. emerytury zmarłego bez poinformowania Zakładu Ubezpieczeń Społecznych wskazywałoby na to, że osoby te działały celowo i z premedytacją. Chciałbym, aby prokuratura sprawdziła tę kwestię, dlatego, że w mojej ocenie doszło prawdopodobnie do zabójstwa" - powiedział w programie "Alarm" Weremczuk.
Prokuratura ustaliła, że w lutym br. Gadomski zmienił testament i zapisał cały majątek Borysowi Ł. Chodzi o mieszkanie, konta bankowe, archiwum zdjęć i nagrań oraz ukochanego psa Oskara, czempiona rasy bichon frise.