Bohdan Gadomski: Tajemnicza śmierć znanego dziennikarza. Są nowe fakty
Od prawie roku łódzka prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci znanego dziennikarza Bohdana Gadomskiego (†70 l.). Według naszych informacji przesłuchano już kilkadziesiąt osób. Wyniki śledztwa poznamy dopiero w maju. A co dzieje się z majątkiem Gadomskiego, cennymi pamiątkami i psem?
- Nadal brak opinii z zakresu medycyny sądowej i diabetologii, chodzi o możliwą ocenę skutków podania konkretnej ilości insuliny. Śledztwo jest w toku - mówi Pomponik.pl Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
Podkreśla, że zdecydowana większość dowodów została w tej sprawie już zebrana.
- Mamy szczegółowe ustalenia dotyczące okresu wcześniejszego: hospitalizacji, kontaktów ze znajomymi i relacji z osobami bliskimi. Znamy również okoliczności, w których Bohdan G. trafił do szpitala w śpiączce. Okoliczności podania insuliny muszą być jednak poddane ocenie biegłego z zakresu medycyny sądowej z uwzględnieniem wiedzy z zakresu diabetologii. I na taką opinię czekamy. Wnioski z niej płynące będą kluczowe - słyszymy.
Zarzuty na razie nie zostały postawione żadnej z osób.
Bohdan Gadomski przez wiele lat współpracował z tygodnikiem "Angora", dla którego przeprowadzał wywiady z celebrytami, relacjonował festiwale z udziałem gwiazd. Był postacią niezwykle barwną.
Zmarł 24 marca 2020 roku. Informacja o jego śmierci pojawiła się na oficjalnym kanale w mediach społecznościowych dopiero 7 kwietnia. Kilkanaście godzin wcześniej przyjaciele alarmowali w sieci, że nie mają z Gadomskim kontaktu od dwóch miesięcy.
Przed śmiercią dziennikarz przebywał w domu swoich znajomych - łódzkiego śpiewaka operowego pana Borysa oraz jego żony. Znali się ponoć od 30 lat.
Małżeństwo opiekowało się nim po długotrwałym pobycie w szpitalu. Gadomski wyszedł z niego 6 marca 2020 roku. Czuł się dobrze, dopisywał mu apetyt - zażyczył sobie czekoladę i kogel-mogel.
Odwiedził z panem Borysem i jego małżonką bank, był z nimi na zakupach, u notariusza, w aptece, gdzie wykupili lekarstwa, w tym insulinę.
Opiekunowie mieli podać ją rzekomo zwykłą strzykawką (dziś temu zaprzeczają), nie specjalistycznym urządzeniem odmierzającym jednostki leku. 8 marca Gadomski trafił do szpitala w stanie przedawkowania insuliny.
Szpital złożył zawiadomienie do prokuratury - w ocenie medyków wątpliwości budziły okoliczności dotyczące pogorszenia stanu zdrowia Gadomskiego, utrata przytomności.
Po sekcji zwłok i szczegółowych badaniach histopatologicznych biegli stwierdzili, że Bohdan Gadomski zmarł na skutek uszkodzenia ośrodkowego układu nerwowego będącego konsekwencją głębokiej hipoglikemii, która powstała na skutek przedawkowania insuliny.
Przed śmiercią dziennikarz zmienił testament i przepisał majątek na pana Borysa. Wcześniej spadkobierczynią była długoletnia przyjaciółka Gadomskiego, pani Maria, która jeszcze w lutym odwiedzała go w szpitalu, opiekowała się nim i jego psem Oskarem. Kobieta dbała o sprawunki i zakup leków, za które płaciła kartą Gadomskiego. Nigdy nie była zatrudniona do sprawowania opieki, nie pobierała za to pieniędzy.
29 lutego 2020 roku została wezwana do oddania kluczy i przekazania psa. Tak też zrobiła (pies Oskar przebywa obecnie u pana Borysa). Potem otrzymała wezwanie do zwrotu 10 tys. złotych, które rzekomo miała wypłacić z konta dziennikarza przy użyciu jego karty bankomatowej. - Pan Borys z żoną w dniu śmierci wysłali wezwanie listem poleconym z rzekomym podpisem pana Gadomskiego. Grafolog, na zlecenie prokuratury, ustalił, że to nie był podpis Gadomskiego. Działali więc jacyś oszuści... - mówi Pomponik.pl adwokat Marcin Białecki, pełnomocnik pani Marii.
Zaprzecza temu Andrzej Śmigielski, pełnomocnik pana Borysa. - Nikt nie przedstawił moim mocodawcom opinii biegłego grafologa. Z posiadanych informacji wynika, że pan Bohdan podpisał się pod wezwaniem do zapłaty, którego treść uprzednio podyktował i prosił o jego wysłanie. Złożenie podpisu przez pana Bohdana nastąpiło w obecności moich mocodawców - zapewnia Śmigielski.
Organizując pogrzeb, pan Borys miał pobrać z konta Bohdana Gadomskiego 40 tys. złotych. Zdaniem Śmigielskiego jest tu pewna nieścisłość - była to mniejsza kwota i została wypłacona celem pokrycia kosztów pogrzebu i urządzenia krypty zgodnie z ostatnią wolą Gadomskiego. - Dowodem na powyższe jest pięknie urządzony grób, tak jak życzył sobie tego pan Bohdan. Wszystkie rzeczy, które posiadał, pozostały w mieszkaniu. Ponadto zostały one opisane i utrwalone na nośniku przez organy policji - mówi pełnomocnik śpiewaka.
Przyjaciele wynajęli prywatnego detektywa, który miał ustalić, co tak naprawdę wydarzyło się w okresie poprzedzającym zgon. Niestety, mimo kilku prób kontaktu detektyw nie znalazł czasu, by z nami porozmawiać.
Czytaj dalej na następnej stronie...
Bohdan Gadomski zostawił po sobie mieszkanie w centrum Łodzi przy ulicy 10 lutego. W nim wiele cennych pamiątek po gwiazdach, z którymi się przyjaźnił.
Są dwa testamenty Gadomskiego - jeden sporządzony 1 lutego 2020 roku na rzecz pani Marii, drugi - 29 lutego na rzecz śpiewaka operowego.
Z informacji, jakie uzyskaliśmy, przed Sądem Rejonowym dla Łodzi - Śródmieścia od czerwca 2020 roku toczy się postępowanie "o stwierdzenie nabycia spadku". Pan Borys i jego małżonka domagają się uznania testamentu sporządzonego 29 lutego, pani Maria próbuje udowodnić, że testament ten jest nieważny. Sprawa oczekuje na wyznaczenie terminu rozprawy.
- Wszystko wskazuje na to, że pan Gadomski był zmuszony do sporządzenia drugiego testamentu odwołującego wcześniejszy testament - mówi Pomponik.pl Marcin Białecki, pełnomocnik pani Marii.
- 6 marca Gadomski został wypisany ze szpitala. Było podejmowanych bardzo dużo czynności przez pana Borysa: oczyszczono konta Gadomskiego i mieszkanie z cennych pamiątek. Moja klientka była również zmuszona do przekazania psa. Dużo się działo w ciągu tych kilku dni.
Białecki uważa, że Bohdan Gadomski "został zmanipulowany". - Wmówili mu, że pani Maria zabrała pieniądze z jego konta w wysokości 10 tys. złotych, tymczasem te pieniądze wypłacone były w kilku transzach z bankomatu na bieżące potrzeby i wyraźną prośbę Bohdana Gadomskiego. To bardzo trudna sprawa, będzie trwała zapewne kilka lat. Akta prokuratorskie liczą sobie już 600 stron - dodaje Białecki.
Przedstawiciel pana Borysa zaprzecza twierdzeniom, jakoby Bohdan Gadomski "został zmanipulowany" i zmienił testament pod wpływem jego klienta.
Podkreśla, że panowie przyjaźnili się od lat, spotykali. Gadomski miał pobierać od pana Borysa lekcje śpiewu i uwzględnić go już w pierwszym testamencie - obok pani Marii. Druga wersja powstała po tym, jak opiekunka "wypłaciła samowolnie, bez zgody Bohdana Gadomskiego, kwotę 10 tys. złotych z jego konta. Przebywający wówczas w szpitalu Gadomski miał zablokować kartę bankomatową".
- Czuł się "okradziony" i dlatego dokonał zmiany testamentu - mówi Pomponik.pl Andrzej Śmigielski. - Nie chciał mieć już nic wspólnego z panią Marią. W rezultacie obiektywne okoliczności zadecydowały o zmianie ostatniej woli. W świetle tego nie powinna budzić wątpliwości zmiana decyzji pana Bohdana - zapewnia.
Zarówno przed sporządzeniu testamentu, jak i po, Gadomski miał podejmować samodzielnie czynności bankowe, telekomunikacyjne i inne, i działać z rozeznaniem, mimo schorzeń, na które cierpiał.
Czytaj dalej na następnej stronie...
O śmierci Bohdana Gadomskiego opinia publiczna dowiedziała się 7 kwietnia, dwa tygodnie po zgonie. Pan Borys opublikował wówczas w mediach społecznościowych krótką notkę informacyjną. W Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych śmierć Gadomskiego została zgłoszona dopiero w czerwcu. Dlaczego tak późno?
Pełnomocnik pana Borysa podkreśla, że osobą uprawnioną do przeprowadzenia pochówku i zgłoszenia do ZUS-u jest rodzina zmarłego. W związku z tym, że dziennikarz nie miał ani małżonki, ani dzieci, pan Borys zaczął poszukiwać kuzynki Gadomskiego, pani Kazimiery. Odnalazł ją po kilkudziesięciu dniach i otrzymał od niej zgodę na zajęcie się wszelkimi formalnościami.
W życiu Gadomskiego zabrakło przyjaciół, którzy byliby z nim blisko, na których mógłby liczyć w trudnych chwilach. Wsparcie dziennikarz otrzymał jedynie od pana Borysa - uważa pełnomocnik Andrzej Śmigielski.
- Gdzie były inne osoby, kiedy pan Bohdan potrzebował pomocy w licznych chorobach? Dlaczego zainteresowanie nastąpiło dopiero po śmierci? - pyta.
- W pierwszej połowie lutego zgłoszono zaginięcie pana Bohdana. Kto wówczas się tym interesował? Pani Maria zabrała na początku lutego telefon pana Bohdana celem uniemożliwienia kontaktu z innymi osobami, dlatego musiał on zakupić nowy, ale nie posiadał już kontaktów telefonicznych.
Przyjaciele dziennikarza twierdzą, że to bzdura. Gadomski zawsze mógł na nich liczyć, choć mieszkają w różnych częściach Polski, a nawet świata. Na miejscu była jednak wspomniana pani Maria, która dbała o jego codzienność. Do momentu, aż musiała się wycofać.
- Bohdan zniknął, bo często się obrażał i nie odbierał telefonów - tłumaczy Artur Gotz, wokalista i przyjaciel Gadomskiego. - Oktawia [Dubert - przyjaciółka] odwiedzała go w szpitalu, ja mieszkam w Warszawie, byłem w trasie koncertowej. Kasia [Śmiechowicz - przyjaciółka] - w USA. Szkoda, że pan Borys nie powiedział, że przez dwa tygodnie ukrywał śmierć Bohdana. Gdybyśmy nie nasłali na niego policji, nie wiadomo, kiedy dowiedzielibyśmy się o śmierci.
Opieka pana Borysa nad Gadomskim trwała zaledwie dwa dni - zauważa Gotz. Dziennikarz wyszedł ze szpitala 6 marca, a dwa dni później wrócił w śpiączce. - My nie walczymy o majątek, my walczymy o prawdę - zapewnia Gotz w imieniu wszystkich przyjaciół.
Sprawę zupełnie inaczej widzi pełnomocnik pana Borysa. Uważa, że jego klient wraz z małżonką "padli ofiarami nagonki". - Nie mieli możliwości przedstawienia swojego stanowiska, a jeżeli już o takie byli proszeni, to było ono przedstawione wybiórczo. Po zakończeniu postępowania sądowego wyrażam nadzieję, iż naruszane w mediach dobre imię moich mocodawców zostanie przywrócone i zostaną przeproszeni - kończy Śmigielski.
Przygotował: Piotr Parzysz
***
Zobacz więcej materiałów: