Bożena z "Sanatorium miłości" mówi dość. Ogromne zmiany w jej życiu
Bożena Baraniak (71 l.) nie była przygotowana na tak skrajne przeżycia. Jak dziś wygląda jej sytuacja życiowa?
Królowa turnusu drugiej edycji "Sanatorium miłości" przez cztery tygodnie nie mogła wrócić do domu!
- Czułam się jak w więzieniu. Po powrocie z Polski trafiłam do domowego aresztu - mówi "Rewii".
Z powodu pandemii dotknęła ją przymusowa, podwójna kwarantanna - najpierw w Polsce, a potem w Stanach Zjednoczonych.
Do USA wyjechała na stałe w 1994 roku. - Wzięłam udział w loterii wizowej. Wygrałam i otrzymałam prawo pobytu - wyjaśnia "Rewii", jak trafiła do miejscowości Lombard koło Chicago.
Tam wyszła za mąż, urodziła dzieci i nawet została babcią. Energiczna i pomysłowa, przez wiele lat prowadziła aptekę i nie ukrywa, że nieźle jej szło. Rozwiodła się 9 lat temu.
Po wielkiej i głębokiej miłości zostały wspomnienia. Chciała jeszcze kogoś poznać. Gdy rok temu została emerytką, uznała, że czas, by zająć się życiem prywatnym.
- Na miłość nigdy nie jest za późno. Dlaczego ma mi się nie udać? - twierdzi.
Chociaż żaden z sześciu uczestników programu nie zagościł w jej sercu, z Ustronia wyjeżdżała z pozytywnym nastawieniem. - Sanatoryjne przeżycia były więcej warte, niż milion dolarów - żartowała.
Odwiedziła rodzinny Konin i wróciła do Chicago. A wtedy zaczęła otrzymywać matrymonialne propozycje. Kilka z nich postanowiła sprawdzić, gdy została zaproszona na tydzień do Warszawy na nagrania do wielkanocnego wydania "Sanatorium miłości".
W Polsce pojawiła się 12 marca, ale zaraz potem z powodu koronawirusa wszystko się skomplikowało. Odwołano nagranie programu, wstrzymane zostały loty do USA. Nie mogła zrealizować planów towarzyskich, nie mogła wrócić, a co najgorsze, nie mogła odwiedzić 94-letniej mamy i siostry w Koninie.
- Bardzo tęskniłam za córkami i wnuczętami. Codziennie płakałam z bezsilności - zwierza się pani Bożena, która przez ten czas mieszkała w wynajętym przez przyjaciółkę mieszkaniu.
Do USA wróciła dopiero w połowie kwietnia i... kolejne 2 tygodnie przebywała sama, tym razem na kwarantannie w domu.
Córka Justyna przywoziła jej niezbędne produkty. Dziesiątki godzin spędziła z telefonem przy uchu. Potrzebowała rozmów z córkami i wnuczętami. Bez nich nie przetrwałaby tego koszmaru. Dużo też się modliła.
- To były najdłuższe dni w moim życiu - przyznaje teraz poruszona. Z ulgą przyjęła koniec kwarantanny. Wróciła do spacerów, jazdy na rowerze i pielęgnowania pięknego ogrodu.
- Jestem energiczna, kreatywna, nie poddaję się, szukam sobie pracy w domu - powiedziała.
Po tych doświadczeniach zdała sobie sprawę, że już dłużej nie chce być sama. Dlatego planuje sprzedaż domu. Chce kupić mieszkanie w samym Chicago, żeby być bliżej córek. Ale po cichu też marzy o powrocie do Polski.
Jest tylko jeden warunek. Gdyby był spełniony, nie wahałaby się i jak najszybciej wróciła do kraju.
- Zawsze byłam zakochana w Polakach - wyznaje z uśmiechem. - Dlatego tym ostatnim mężczyzną w moim życiu też powinien być mój rodak!