Cezary Pazura w bardzo szczerym i emocjonalnym wywiadzie. Opowiada o żonie i rodzinie
Cezary Pazura (53 l.) nie jest już niepoważnym Czarusiem z „13 Posterunku”. Dojrzał i zrozumiał, co jest w życiu ważne.
Cezary Pazura z dumą przyznaje, że należy do klubu ludzi doceniających dojrzałość.
Po latach zrozumiał, jak wielką wartością jest rodzina. Ma kochającą żonę, troje dzieci i pracę, którą uwielbia.
Czy można chcieć czegoś więcej?
Z łatwością podejmuje pan decyzje?
- Niestety nie wszystkie da się w ten sposób podjąć.
Gdyby musiał pan wybrać: rodzina czy kariera? Na co by się pan zdecydował?
- Ludzie niepotrzebnie to spolaryzowali, że albo kariera, albo życie prywatne. Sam jestem doskonałym przykładem na to, że można mieć szczęśliwą rodzinę, a przy tym spokojnie sobie pracować, rozwijać się i spełniać się w swoim zawodzie.
Co mają powiedzieć ci, którzy nie mają tyle szczęścia co pan?
- Nie każdemu się to przecież udaje. Dlatego część stawia wszystko na karierę.
Potępia pan tzw. karierowiczów?
- Ciężko jest mi to oceniać. To są sprawy indywidualne. Tak naprawdę wszystko zależy od tego, co jest dla kogo ważne. Wydaje mi się jednak, że jedno można bez problemu pogodzić z drugim. To nie jest tak, że jak ktoś decyduje się na założenie rodziny i jest w niej szczęśliwy, to momentalnie ucierpi na tym jego kariera.
A propos kariery. Po latach wrócił pan na mały ekran. Tym razem z serialem "Aż po sufit!". To była dobra decyzja?
- Są różne projekty o wątpliwej jakości i przesłaniu. Z tym serialem było jednak inaczej. Ten serial ma w sobie coś magicznego, co pozostaje w widzu na długo.
Pojawiły się jednak niepokojące informacje o braku decyzji w sprawie drugiego sezonu?
- Niebawem ruszają zdjęcia do drugiej serii. "Aż po sufit!" to produkcja inna niż wszystkie. Pod każdym względem: konstrukcji, tekstu, zdarzeń, a nawet kolorów. Ta inność polega na tym, że jest... normalny. A my tej normalności potrzebujemy. Otrzymujemy wiele pozytywnych komentarzy od naszych widzów, którzy bardzo doceniają to, jakie wartości promuje ten serial.
W Australii serial był emitowany kilkanaście sezonów. Chciałby pan grać w takim tasiemcu?
- Życzyłbym sobie tego. Mógłbym wtedy godnie zestarzeć się przed kamerą. (śmiech)
Pański bohater to całkiem fajny facet!
- Lubię mojego bohatera i nie będę ukrywał, że jest mi bliski. Andrzej Domirski cholernie mnie przypomina. Za każdym razem, gdy pracowaliśmy nad nową sceną, zastanawiałem się jak bym się w danych okolicznościach zachowywał. I prawie zawsze wychodziło mi, że po drodze jest mi zachowanie Andrzeja. Facet ma charakter, poczucie humoru. Za to pokochała go Joanna Domirska. Za to, że jest taki fajny... A jak to jest być fajnym? Ciężko to zagrać. Po prostu trzeba nim być i tyle. (śmiech)
Bardzo emocjonalnie opowiada pan o tym serialu.
- Mam tak, że jak angażuję się w coś nowego, to traktuję to jak własne dziecko. A chyba dla każdego ojca jego dzieci zawsze będą najpiękniejsze. Ja moimi chcę się chwalić. Pragnę pokazać je całemu światu.
Uśmiecha się pan, gdy patrzy na swoje pociechy?
- Tak. Zawsze rozświetla mi się buzia, kiedy patrzę na dzieci. One są takie bezpośrednie, prawdziwe, niczego nie ukrywają.
Uczy się pan czegoś od nich?
- Wiele. Przede wszystkim dystansu, pokory i świadomości bycia na ziemi.
Rola głowy rodziny to bardzo odpowiedzialne zadanie, prawda? Czuje pan jaka odpowiedzialność spoczywa na pańskich barkach?
- Owszem, ale jak ciężko byłoby tej głowie bez reszty ciała. Tą głową kręci przecież jakaś szyja. A szyją jest kobieta.
W takim razie kobieta jest nie zbędna mężczyźnie do życia?
- To kobiety dają mężczyznom rozum. My, wbrew pozorom, jesteśmy bardzo emocjonalni.
Kobiety powinny zatem kontrolować nie tylko swoje, ale i wasze emocje?
- Faceta trzeba pilnowaći należy studzić jego emocje. A także kierować nim w odpowiednim kierunku. I od tego właśnie jest kobieta. Mądra kobieta.
Jest pan przyjacielem żony?
- Staram się nim być. Każda miłość z biegiem lat i tak przeradza się w przyjaźń. A jeśli przy tym pozostanie ten młodzieńczy zapał, cielesny wręcz seksualny zachwyt drugą osobą, to jest jeszcze lepiej. Wtedy małżeństwo może potrwać do końca świata, a nawet... o jeden dzień dłużej.
A co jest najważniejsze na tym etapie miłości, w którym się pan teraz znajduje?
- Szlachetność, zrozumienie oraz szacunek.
Kiedyś kobiety były kapłankami domowego ogniska, mężczyźni byli wojownikami. Dzisiaj wszystko się zmienia i często kobiety przejmują męskie role, a mężczyźni niewieścieją. Odpowiada panu taka kolej rzeczy?
- Tradycjonalista ze mnie. Wolę, żeby to kobieta grała w domu pierwsze skrzypce. Jestem typowym facetem, który wychodzi z jaskini i idzie na polowanie, z którego przynosi zwierzynę. Ale później musi się nim zająć kobieta.
Ugotować? Posprzątać?
- Ale oczywiście pomagam żonie, żeby później nie było plotek. Edytka jest wspaniała. Od zawsze gotowała mi i robiła pyszne wypieki. Cały czas podziwiam jej organizację. Nie wiem kiedy ona na te wszystkie zajęcia znajduje czas. Tak jest teraz, ale tak samo było też na początku naszego związku. A miała wtedy 19 lat.
Dom bez kobiety nie jest tym samym miejscem?
- Na pewno wygląda inaczej, gdy czuje kobiecą rękę. I nie ma w tym przesady. Jest inny zapach, kolor, są nawet kwiaty w wazonie. Facet o takich rzeczach po prostu nie myśli. A dlaczego? Bo one wydają mu się zbędne. A okazuje się, że kiedy znajdą się w jego otoczeniu, natychmiast stają są niezbędne.
Wydaje się pan szczęśliwym facetem. Czy jest jeszcze jakieś życzenie, o które poprosiłby pan dziś złotą rybkę?
- Żeby nic nie zmieniała. Niech sobie pływa spokojnie i nie zawraca ludziom głowy marzeniami.