Reklama
Reklama

Cezary Pazura wspomina początki znajomości z Edytką: Gdy powiedziała, że ma 19 lat, uśmiałem się

Cezary Pazura (55 l.) po latach nieudanych związków szczęście znalazł u boku młodziutkiej krakowianki Edyty (29 l.). Para poznała się w pociągu jadącym z Krakowa do Gdyni. W swojej biografii "Byłbym zapomniał" aktor wspomina początki znajomości, zdradzając kilka dotąd nieznanych szczegółów.

Ostatni dzień maja 2007 roku. Do Warsu wszedłem o szóstej rano. Nieprzytomny, ale nie na tyle, żeby nie zauważyć blondynki w białej bluzeczce z kołnierzykiem. Stała sobie spokojnie: wyprostowana, wysoka, skromna, zgrabna jak cholera. Jem tę swoją jajecznicę, patrzę na gościa, który mi ją zrobił, i myślę, że fajnie facet ma, mając taką dziewczynę, no fajnie... (byłem przekonany, że to jej sympatia). Nie to co ja, sam, w separacji i psychicznym dole. Zazdroszczę mu takiej zwykłej, sympatycznej, pięknej, oddanej dziewczyny. Też bym chciał w końcu ułożyć sobie życie.

Reklama

Miałem nawet ochotę do niej zagadnąć, ale ona w ogóle nie zwracała na mnie uwagi. Poszedłem więc do przedziału. Po tej jajecznicy... W pewnej chwili obudził mnie ruch zasłanianej zasłonki i zamykanych drzwi. Otworzyłem oczy i zobaczyłem tylko przedramię w białej bluzeczce. Widocznie spostrzegła, że dwóch facetów śpi, i sobie poszła. Znów przysnąłem, ale gdy wracała z tym swoim wózkiem, już na nią czekałem. Spytała, czy chcemy coś kupić. Niczego nie chciałem, więc szybko poprosiłem o sok, jakieś prince polo, byleby tylko znów nie zniknęła. A żeby została chwilę dłużej, wziąłem też herbatę.

Gdy ją parzyła, spytałem: "Co taka piękna dziewczyna robi w tak ciężkiej pracy?". "Zarabiam na studia, dzisiaj dopiero pierwszy dzień". Pogadaliśmy jeszcze chwilę, a ona, odchodząc, poprosiła mnie nieśmiało o autograf. "Edycie, z nadzieją na spotkanie, Cezary Pazura". Uśmiała się, ale powiedziałem jej, że napisałem to bardzo serio. "Ile masz lat?" — zapytałem. "Dziewiętnaście". Tym razem ja się uśmiałem i spytałem, czy będzie tak jeździć przez całe wakacje. "Tak, Kraków - Gdynia Osobowa, a noclegi mamy w Warszawie co drugi dzień w sypialnym wagonie. Czyli dwa dni jeżdżę, dzień odpoczywam, taki cykl".

Spytałem, czy da mi swój numer, ale odmówiła. Zacząłem ją więc przekonywać, że chcę tylko zaprosić ją na kawę, że zapraszam, że mam wielki pusty dom, że odpocznie... Bajerowałem jak chłopiec z gimnazjum. Wreszcie dała mi ten numer i bardzo się śmiała, kiedy od razu zadzwoniłem. A ja po prostu chciałem wiedzieć, że to prawdziwy numer, bo podejrzewałem, że pewnie nie jestem pierwszym frajerem, który o niego prosił.

Spotkaliśmy się w Warszawie. Opowiadała o sobie, o tym, że pracowała jako hostessa, że brała udział w wyborach Miss Małopolski, że w Warszawie była już dwa razy (!), że wybiera się na studia, że chce odciążyć rodziców, więc sama zbiera pieniądze, pracując w pociągu. Po którymś razie oboje czuliśmy, że to nie jest już taka normalna znajomość. Zdecydowała, że zanocuje u mnie. Parę godzin dosłownie, bo o piątej rano musi znów wyruszać w trasę. Cieszyłem się jak wariat, ale miałem też straszną tremę. Tak bardzo bałem się, że się w niej zakochałem, że asekuracyjnie, jak głupi w samoobronie przed zauroczeniem, zacząłem opowiadać jej o swojej żonie, z którą byłem w separacji, i inne ponure historie. Boże, jakim durniem jest czasem człowiek! I to w najważniejszej chwili w życiu!

Przecież wiadomo było, co ona może wtedy pomyśleć. Że chcę ją tylko na chwilę zbajerować, wykorzystać, że i tak wrócę do żony itd. A to nie była prawda. Ja się tylko bałem tej miłości, która spadła na mnie "jak czający się za rogiem morderca"... W dodatku miłości do tak młodej dziewczyny. Dwadzieścia pięć lat różnicy. Z jakiej racji mam się jej podobać? Z jakiej racji ma obdarzyć uczuciem właśnie mnie, skoro całe piękne życie przed tą wspaniałą młodą osobą? Rano odwiozłem ją na dworzec, do niczego między nami nie doszło. Ale ja już nie mogłem przestać o niej myśleć, już tonąłem w tym zakochaniu, już było po zawodach.

Wszędzie czułem jej zapach, wszędzie widziałem jej uśmiechniętą buzię i słyszałem jej szczery, naturalny śmiech. Któregoś dnia pojechałem na swoją działkę pod Iławę. Zadzwoniłem do Edytki, a był to już czas, kiedy dzwoniłem po dziesięć razy dziennie, pytając: "Gdzie jesteś?". "Jestem w domu z mamą". "A co robisz?" "Akurat wycieram liście fikusowi, bo były zakurzone". "I nie idziesz na dyskotekę? Przecież jest sobota, a ty masz dziewiętnaście lat". "Nie, bo tam piją, to nie moje klimaty". Wtedy, pod tą Iławą, także jak zwykle zapytałem: "Gdzie jesteś?". "Właśnie jadę do Gdyni, za jakieś pół godziny będę przejeżdżać przez Iławę". "Chcę cię zobaczyć!!!". "Ale ten pociąg stoi tam tylko sześćdziesiąt sekund". "To mi wystarczy". Tak jak stałem, wsiadłem w auto i szybko do Iławy. W klapkach, gaciach w kwiatki i podkoszulku. Czy zdążę?

Z działki do Iławy jedzie się trzydzieści minut albo dłużej, jeśli przejazd jest zamknięty. Pociąg miał lekkie przyspieszenie, ja też i... całe pięć minut stał na dworcu. A ja przed jednym z wagonów wpatrzony w drzwi, w których stała moja Edytka. Złapałem ją za ręce. "Rzuć to wszystko teraz, jedź ze mną! Ile w tym pociągu zarobisz przez te wakacje? Ja ci dam pięć razy więcej. Rzuć tę robotę, nie możesz się tym cholernym wózkiem walić po nogach, cała chodzić w siniakach, przecież to absurd! Ja ci pomogę, zapłacę za twoje studia".

Ona stoi na stopniach wagonu, ja na peronie trzymam ją za ręce, a w oknach (wtedy jeszcze były otwierane) dziesiątki wystawionych łbów, bo widzą Pazurę na żywo. Co to? Film kręcą jakiś czy jak? Bełkotałem totalnie, bo byłem już totalnie zakochany.

Przełomowym momentem okazał się ten, kiedy brat Edytki musiał mieć konsultację lekarską w Warszawie. Wtedy zaprosiłem ich do siebie, przyjąłem obiadem i poczułem, że to już się dzieje. Mam dziewczynę, mam przyszłego szwagra, teściów, nową rodzinę. Jestem swój. Kręciłem akurat Oficerów i zabrałem Edytkę na plan. Pierwszym kolegą, który ją poznał, był Borys Szyc. I jeszcze Robert Chojnacki. Szyc stwierdził: "W ogóle się nie zastanawiaj, pierdol konwenanse". A Chojnacki: "Jak nie ty, to ja się z nią ożenię". Przekonał mnie, saksofonista jeden!

Pamiętam naszą pierwszą randkę, nie kolejne spotkanie, już prawdziwą randkę. Umówiliśmy się pod kasą numer jeden na Dworcu Centralnym. Edytka założyła sukieneczkę, we włoski wpięła piękny kwiat, torba w kratkę, wysokie buty. Wydawała się wyższa od wszystkich wokół. I do tego ten siwy łebek — od tamtej pory zawsze tak na nią wołam. Pierwsza wspólna noc to było jedno wielkie przytulanie się do siebie, najbliższe, najważniejsze, najpotrzebniejsze. Nie mogłem sobie przypomnieć momentu, kiedy czułem się bardziej bezpieczny. Nasz romans był naprawdę cudowny i gorący, pełen wzajemnego zaufania i tęsknoty przy codziennych rozstaniach, ale był także problematyczny. No bo ona — młodziutka dziewczyna, i ja — osoba publiczna...

Gdzie tu się więc spotykać, żeby nas nie dorwali? Zadzwoniłem do przyjaciela Antoina, Francuza z pochodzenia, któremu kiedyś pomogłem załatwić polskie obywatelstwo. Był wtedy dyrektorem jednego z warszawskich hoteli. Pomógł. Jak to przyjaciel. Praktycznie zamieszkaliśmy u niego w hotelu. Na krzywy ryj. Za darmo w apartamencie. I tak to błogo trwało, aż kiedyś poszliśmy razem na szybkie zakupy do Złotych Tarasów, które były najbliżej, bo jak długo można wszędzie chodzić oddzielnie? A i ja nie miałem ochoty się już ukrywać. Tam wyczaili nas paparazzi.

Po moim małżeństwie nie było wtedy już co prawda śladu, miałem nawet wyznaczoną datę rozwodu na grudzień, ale i tak afera. "Kim jest ta blondynka?", "Pazura w centrum handlowym z tajemniczą blondynką", "Czy to jego córka?" — zaczęło się. Mama Edytki, gdy tylko sąsiadki doniosły jej, co piszą w tabloidach, spanikowała, bo musiała się od wszystkich nasłuchać, że jej córka nie dość, że z aktorem, to jeszcze starym. Zadzwoniłem więc do niej, przedstawiłem się i spytałem, kiedy mogę przyjechać. Na miejscu, w Nowej Hucie, na osiedlu Piastów, kupiłem największy bukiet, jaki był w kwiaciarni. Pamiętam, że pod kwiaciarnią jacyś panowie naprawiali chodnik i jeden zapytał: "Panie Pazura, a co pan robi na tym zadupiu?". "Będę się żenił, panowie". Tak, bo wtedy już wiedziałem, że to musi być Ona.

Poszedłem więc z tymi kwiatami do mamy, jakaś kawa, jedzenie, ona cała stremowana, bo bała się tej konfrontacji. Na szczęście była w domu też Agnieszka, synowa z pięcioletnim wtedy synkiem Szymonem. Zacząłem się z nim bawić i nagle mały puszcza farbę: "Wujek, a ty się ożenisz z naszą Edytką?". Agnieszka na to: "Cicho, jak ty możesz tak do pana?". Ale mały mógł. "No, ożenisz się czy nie?" Cisza w domu. "Wszystko będzie zależało od Edytki, bo wujek bardzo by chciał". "A dlaczego ty jesteś taki stary, a Edytka taka młoda? Bo wszyscy mówią, że jesteś taki stary".

Mały Szymon jednym krótkim dialogiem załatwił więc wszystkie wiszące w tamtej chwili w powietrzu problemy — dzięki, Szymon. Wujek sobie zapamięta, jakim męskim facetem się okazałeś. "Pani Zając, proszę mi wierzyć, że mam uczciwe zamiary i chciałbym, żeby pani córka została kiedyś moją żoną". Mama w szoku, ale wiem, że zrobiłem na niej dobre wrażenie, uwielbia mnie zresztą do dziś. Z wzajemnością.

Od tamtej pory starałem się jak najczęściej przyjeżdżać do Krakowa, chodziłem do sklepu, na spacer z psem, do kiosku po gazety. Żeby sąsiedzi się od mamy odczepili. Tak córka wybrała i macie, co chcecie. I nie ma już o czym plotkować. Jest takie powiedzenie: "Jeśli chcesz wiedzieć, jaka będzie twoja żona, popatrz na teściową". Jeżeli można mówić o złotych ludziach, to mama Edytki jest złotą kobietą. Wzorową. Mąż na kontraktach zagranicznych. Co robi mama? Spędza czas z dziećmi i czeka na swojego Józka. Pamiętam, gdy kiedyś Józek wracał z zagranicy i przejmowaliśmy go wszyscy razem w Warszawie na lotnisku. Kiedy zobaczyłem, z jaką on czułością wita się z tą swoją Krysią, to się po prostu poryczałem.

Z Edytką mieliśmy długi okres narzeczeństwa, w którym po prostu poznawaliśmy siebie nawzajem. Jak to w narzeczeństwie. Były momenty, że miała duże wątpliwości, a brały się stąd, że prasa wzięła nas na języki, bardzo mocno i bardzo źle. Non stop stawiano nas za zły przykład, do tego stopnia, że pseudodziennikarki mówiły o nas, że jesteśmy związkiem patologicznym. Ciągle nagonka, plotki, przypuszczenia. Edytka bardzo to wszystko przeżywała, ale ja znałem taki świat od lat i wiedziałem, że w pewnej chwili się od nas odczepią.

Poza tym po raz pierwszy w życiu byłem pewien, że to ta kobieta — jedyna, na zawsze. W czerwcu 2008 roku kupiłem pierścionek i ukryłem go w sejfie, a oświadczyć się Edytce postanowiłem w październiku, podczas naszego wspólnego wyjazdu do Toronto. Wymyśliłem sobie, że pojedziemy nad Niagarę, chłopaki załatwią mi restaurację z widokiem i wtedy ja wyjmę ten pierścionek i TO zrobię.

Na miejscu było, jak chciałem: Niagara, restauracja, widok, tyle że w całym tym wyjazdowym pośpiechu zapomniałem zabrać pierścionka z sejfu... Masakra! Wtedy do Edytki zadzwonił telefon. Koleżanka. Zachwycona, bo chłopak jej się akurat oświadczył. Tego dnia, kiedy ja miałem zrobić dokładnie to samo, kurde! Widziałem, że się cieszy ze szczęścia koleżanki, ale też trochę martwi, że między nami minęło już tyle czasu, a ja nic. No nic...

"Kiedyś ci to wszystko opowiem, kochanie" — powiedziałem wtedy bardzo zagadkowo, bo w głowie miałem już kolejny plan — wiedziałem, że za dwa miesiące polecimy z przyjaciółmi do Tajlandii i że tym razem na pewno nie zapomnę pierścionka. Może będzie jeszcze bardziej romantycznie? Tymczasem wracamy z Toronto do Polski i jedziemy na działkę. Otwieram red bulla, a Edytka: "O Jezu, jak to okropnie pachnie". Wracamy do domu — jedzenie też pachnie jej wstrętnie. Jadę na występ do Ożarowa Mazowieckiego i gdy już zaraz, zaraz mam wyjść na scenę, telefon. Edytka. W słuchawce słyszę tylko takie rozgorączkowane "zy-zy-zy"... i z tego bełkotu wyławiam dwa słowa: test i ciąża. "Kochanie, uspokój się. Mów powoli, bo nic nie rozumiem". "Test zrobiłam, jestem w ciąży".

Jeżeli ktoś nie wie jeszcze, jak to jest, gdy strzela w niego piorun, niech tu podejdzie. Chętnie opowiem. Przed oczami zrobiło mi się biało i wydukałem z siebie jedynie: "Kocham cię bardzo". Moje nogi nie chciały iść na scenę, w głowie wszystkie myśli naraz, układanie życia z Edytką, jedno wielkie, pulsujące szczęście. Wtedy od kilku już lat stroniłem od alkoholu, ale poprosiłem mojego agenta, Tomka Albera, żeby natychmiast dał mi setę whisky. Był w szoku, ale gdy spojrzał mi w oczy, powiedział tylko: "Aha, Edytka w ciąży". Ech, Alber, Alber, ty mój mały psychologu... Wypiłem setę na raz. Może na dwa...

To był piękny występ w Ożarowie, emocjonalny pewnie, ale nic z niego nie pamiętam. Do domu wróciłem koło północy. Wchodzę, widzę, że w przedpokoju stoi mały bucik dziecięcy, w środku test, dwie kreseczki. Edytka nie śpi, czeka. Idziemy do łóżka. Przytulam ją i zapadam w jakieś sen-nie-sen, widzenie, imaginację, nie-wiem-co. I w tym nie-wiem-czym widzę siebie: jestem cały obwiązany sznurami od prodiża, tymi, co ojciec mnie nimi lał, grubymi rzemieniami, łańcuchami. Chcę je rozerwać, nie potrafię. Szamoczę się, cierpię. I nagle gromadzę wszystkie siły, jakie mam, spinam się i wszystko nagle pęka. Lekkość. Jestem wolny, nic nie trzyma, nic nie boli.

Wtedy słyszę dwa słowa dobiegające nie wiem skąd: "Zrzuciłeś okowy". Budzę się rano. Pierwszy raz od lat czuję spokój i błogość. Wiem, że zaczyna się absolutnie nowe życie. Pierwszy raz czuję się naprawdę mężczyzną. Rano ustalamy, że jednak nie lecimy do tej Tajlandii ze znajomymi, nie będziemy ryzykować, robimy USG, wszystko cacy. Będziemy mieli dziecko! Edytka i ja. Liczymy razem dni i tygodnie i okazuje się, że już w Kanadzie, już nad Niagarą, Edytka była w ciąży. Kiedy to się stało? Pamiętam dokładnie. Którejś nocy oboje się obudziliśmy, nagle, w tej samej sekundzie. Jakiś instynkt, może Bóg, powiedział: "Pobudka, do roboty, w tej chwili, dzieci, no błagam, macie się sprężać". To była ta noc, kiedy powstała Amelka. A pierścionek? Nie zaginął w przyrodzie.

Na zaproszenie Apoloniusza Tajnera pojechaliśmy do Wisły, do hotelu Willa Almira, należącego do mojego przyjaciela Konrada Rumińskiego. Rozwód już za mną, Edytka w ciąży. Szczęście! No, teraz to ja się dopiero mogę oświadczać dzień i noc! Tajner zabiera nas na skoki, ale Edytka nie chce na górę skoczni, źle się czuje. Zresztą cały dzień jadła tylko rosół. Rano rosół, na obiad rosół, w międzyczasie rosół. Na kolację rosół.

Tajner organizuje mi ogromny bukiet kwiatów, tak wielki, że mieści się tylko do wiadra. Edytka siedzi więc w podomce nad tymi pachnącymi kwiatami. Ja klękam i w końcu wyciągam ten pierścionek. To już, to ta chwila, jedyna taka. Zakładam go na palec narzeczonej, ona uśmiecha się boleśnie, wącha kwiaty i... zjawiskowo womituje. Wiem, że Edytkę zesłał mi Bóg, który wreszcie się nade mną ulitował: "Masz, chłopie, masz tu normalną dziewczynę".

Dziś mamy dwójkę dzieci, myślimy o kolejnych. A jak! Co mnie przy niej trzyma od dziesięciu lat? Ma to, czego dziś brak światu. Jest taka jak Krysia, jej mama. Wierna, mądra, cierpliwa i po ludzku normalna. Zakochana w swoim mężu. Z wzajemnością. I co istotne, to ona dała mi to, czego przez całe życie bez skutku szukałem. Poczucie, że jestem ważny.

Fragment biografii Cezarego Pazury "Byłbym zapomniał"

***

Zobacz więcej materiałów:

pomponik.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy