Chajzer wstrząśnięty pytaniem dziewczynki z Ukrainy. Chodzi o bombardowania
Zygmunt Chajzer (68 l.) nie wahał się ani chwili i gdy wybuchła wojna w Ukrainie, postanowił pomóc tak, jak tylko może. Prezenter przyjął pod swój dach pięciu uchodźców - dwie matki i trójkę dzieci. W rozmowie z Party opowiedział o wstrząsających słowa, które usłyszał od mamy małej dziewczynki.
Zygmunt Chajzer angażuje się w pomoc uchodźcom z Ukrainy od początku wybuchu wojny. Postanowił, że nie będzie biernie przyglądał się bieżącym wydarzeniom i zaprosił do swojego domu dwie matki z trójką dzieci, które uciekły z Iwano-Frankiwska.
Kobiety miały za sobą wyczerpującą podróż do Polski. Uciekały kilkoma środkami transportu, a później pieszo przeszły kilka kilometrów do granicy. Najpierw jechały pociągiem, który w pewnym momencie zatrzymał się na wiele godzin w szczerym polu. Ludziom brakowało wody i jedzenia, ale na szczęście w okolicy było niewielkie miasteczko, a jego mieszkańcy donieśli ciepłe posiłki i napoje. W zastępstwie zorganizowano autobus, ale ostatni odcinek trasy matki z dziećmi musiały pokonać na własnych nogach...
Rodzinę do Warszawy przywiózł syn prezentera, Filip Chajzer i jego partnerka Gosia. Na początku kobiety spały w kawalerce, ale następnego dnia przeniosły się do Zygmunta Chajzera.
Chajzer wyznał, że wstrząsnęło nim to, co powiedziała mu jedna z mam. "Najmłodsza dziewczynka, która zresztą w podróży zachorowała na zapalenie oskrzeli, zapytała ją rano: "Mamo, dlaczego nie ma syren?" Głośne wycie alarmów przeciwbombowych tak utkwiło jej w pamięci" - opowiada dziennikarz. I dodaje, że jest mocno przejęty skalą pomocy, jaką zorganizowali Polacy w momencie kryzysowym.
***
Zobacz także:
Jędruszczak apeluje do Madeńskiej o zwrot pożyczki. Tancerka odpowiada: "On kłamie"
Krzysztof Jackowski zobaczył, co wydarzy się w kwietniu. Jasnowidz ostrzega Polaków
Mila Kunis i Ashton Kutcher odbyli rozmowę z Zełenskim. Co usłyszeli?