Ciachorowski mógł zginąć
Przełomem życiowym dla Tomka Ciachorowskiego mogły być 30. urodziny, które aktor obchodził kilka miesięcy temu. Nie spodziewał się, że odmieni go dopiero niemal tragiczne zdarzenie...
Pod koniec roku Tomek ledwo uszedł z życiem, gdy w mieszkaniu przyjaciół zatruł się czadem! Całą noc podtruwał go junkers, który w kuchni ogrzewał wodę zasilającą kaloryfery. Rano znajomi, u których nocował, nie mogli go dobudzić. Ocknął się dopiero na noszach w czasie akcji ratunkowej.
Spędził w szpitalu dwa dni. Gdy doszedł do siebie, wydał fortunę na czujniki dymu oraz detektory tlenku węgla. Zaopatrzył w nie całą swoją rodzinę.
- Rodzice mają kominek, a nie pamiętają, kiedy ostatnio sprawdzał go kominiarz. Ludziom się wydaje, że człowiek w czasie zatrucia zacznie się dusić, krztusić, że ma czas zareagować. Nie! Tlenek węgla jest niewidoczny i bezwonny. Po prostu traci się świadomość - ostrzega Ciachorowski.
Po zdarzeniu od razu pozbył się wieloletniego nałogu. - Paliłem ponad paczkę dziennie. Teraz odrzuca mnie na samą myśl, że miałbym wdychać czad - mówi pismu "Takie jest życie". Jeszcze przed wypadkiem Tomek kupił własne mieszkanie i niedługo wyprowadza się od mamy i przenosi na stałe z Trójmiasta do Warszawy.
- Brakowało mi już swojego miejsca na ziemi. Teraz potrafię obudzić się w środku nocy z pomysłem, jak urządzić kuchnię. Chcę, by się podobało i było praktycznie - mówi aktor i przyznaje, że zaczęło mu brakować stabilizacji.
- Powinienem zwolnić, pomyśleć o odkładaniu oszczędności na emeryturę. Rodzi się też pytanie, z kim chciałbym się zestarzeć? - mówi. Mimo tego, że stał się nagle tak odpowiedzialny i poważny, nie planuje zakładania rodziny. - Basia na planie "Majki" była fantastyczna. Ale kiedy płakała, oddawaliśmy ją mamie. Rodzic musi być odpowiedzialny nie tylko doraźnie. Jestem za mało zdyscyplinowany - wyznaje.
(nr 1)