Colin Farrell, Pamela Anderson, Kim Kardashian - sekstaśmy gwiazd. Jest też polski akcent...
Ostatni skandal z wyciekiem nagrań znanej polskiej influencerki, które pochodzą z serwisu erotycznego i datowane są na kilka lat wstecz, odbił się szerokim echem w sieci. W show-biznesie nie jest to jednak pierwszyzna - intymne zdjęcia i tzw. sekstaśmy, często publikowane bez zgody zainteresowanych stron, to w Hollywood chleb powszedni. Był nawet moment, kiedy uważano, że to najlepszy sposób, aby zaistnieć w mediach. Przypominamy najsłynniejsze skandale i patrzymy na te wydarzenia już nieco mniej cynicznym okiem. Pamiętacie wszystkie?
Tyle w 2005 roku zaoferowano Colinowi Farrellowi, byłemu partnerowi Alicji Bachledy-Curuś, za udzielenie praw do dystrybucji jego sekstaśmy nagranej z byłą partnerką, Nicole Narain.
Gwiazdka "Playboya" próbowała bez wiedzy aktora sprzedać 15-minutowy film, ale ten najpierw wywalczył w sądzie zakaz zbliżania się do niego przez żądną pieniędzy eks, a później pozwał Nicole i zablokował wydanie sekstaśmy.
Gwiazdorowi udało się zablokować oficjalne wydanie taśmy, ale nie był w stanie powstrzymać jej wycieku do sieci kilka lat później. Wypada mieć nadzieję, że jego mama nie zapuszczała się w te rejony internetu...
Nasz rodzimy show-biznes pod wieloma względami odstaje od tego amerykańskiego i, szczęśliwie dla celebrytów, ma to miejsce również pod względem wycieku mocno intymnych nagrań czy zdjęć.
Największym do tej pory skandalem z erotycznym tłem jest afera z 2008, gdy wyszło na jaw, że jeden z uczestników programu "Fabryka gwiazd" ma na koncie udział w gejowskim filmie pornograficznym.
Marcin Szymański szybko otrzymał od mediów przydomek "porno-fryzjer", a produkcja z jego udziałem - "Stancja Wawa" - szybko zyskała ogromną popularność w sieci. Aspirujący wokalista zdobył się na publiczne przeprosiny podczas jednego z odcinków na żywo programu.
Po zakończeniu show Marcin wycofał się z show-biznesu i wrócił do pracy jako fryzjer. Niestety, błędy przeszłości rzucają długie cienie i gdy w 2016 miał wystąpić w programie ślubnym Izabeli Janachowskiej jako ekspert od fryzur, produkcja ostatecznie mu podziękowała.
Tłumaczono, że prowadząca nie chce, aby jej show był kojarzony z "byłymi aktorami porno". Auć.
Na długo przed Paris Hilton i Kim Kardashian na świecie królowała jedna celebrycka sekstaśma, do dziś zresztą określana mianem najsłynniejszej. Chodzi o trwające niemal godzinę domowe wideo nagrane wiosną 1995 przez Pamelę Anderson i Tommy’ego Lee Jonesa, podczas którego można było zobaczyć nie tylko fragment ich codziennego życia, ale i oczywiście kilka minut stosunku.
Taśma VHS z igraszkami miała być prywatną pamiątką pary, ale nieoczekiwana ujrzała światło dzienne. Jak? To jest w zasadzie historia lepsza niż samo nagranie.
W 1996 Pamela i Tommy nadzorowali renowację swojej willi w Malibu i, jeśli wierzyć ekipie remontowej, fundowali robotnikom prawdziwe piekło, pozwalając sobie na coraz bardziej wymyślne żądania, a w końcu odmawiając im jakiejkolwiek zapłaty.
Jeden z nich, elektryk Rand Gauthier, miał już tak dość celebrytów, że był nawet w stanie zrezygnować z walki o należne mu 20 tysięcy dolarów. Miarka jednak się przebrała, gdy Tommy Lee Jones groził mu bronią podczas jednej z konfrontacji.
Wtedy mężczyzna postanowił się zemścić i zaplanował kradzież sejfu, w którym miały się znajdować kosztowne błyskotki aktorki oraz kolekcja broni jej męża. Jakież było jego zdziwienie, gdy po udanym skoku odnalazł w nim jeszcze coś - niepozorną kasetę VHS, a na niej domowe porno znienawidzonych ekspracodawców. Jeśli powstałby o tym kiedyś film, w oczach głównego bohatera powinny się w tym momencie pojawić dolary. Taki był też plan.
Mężczyzna z pomocą kolegi próbował sprzedać taśmę firmom dystrybuującym porno, ale żadna z nich nie chciała jej wydać bez pisemnej zgody Pameli i Tommy’ego. Elektryk uznał więc, że będzie ją sprzedawał w... internecie. Teraz brzmi to jak oczywiste rozwiązanie, ale warto zauważyć, że wówczas jedynie 25 milionów Amerykanów i 40 milionów ludzi na świecie w ogóle miało do internetu dostęp, a strony internetowe dalekie były od tego, co możemy podziwiać teraz.
Plan po części zadziałał, bo wieść o nagraniu szybko się rozeszła, a jego bohaterowie dowiedzieli się, że ich igraszki zostały upublicznione dopiero po kilku miesiącach. Na zatrzymanie obiegu było już za późno, więc po ponad rocznej batalii Pamela i Tommy zdecydowali się autoryzować dystrybucję nagrania i po prostu zacząć na niej zarabiać.
Sekstaśma kontrowersyjnego małżeństwa szybko stała się hitem, zarówno online, jak i w wydaniu fizycznym, sprzedając kilkaset tysięcy kopii i zapewniając zysk w granicach 80 milionów dolarów. Pewnym pocieszeniem był na pewno fakt, iż elektryk-złodziej nie zobaczył z tej kwoty praktycznie ani centa.
Kradzież tak intymnego nagrania ciężko zaliczyć do miłych wydarzeń i choć scementowało to wizerunek Pameli jako seksbomby wszech czasów, a Tommy’ego jako najhojniej obdarzonego rockmena w historii, żadne z nich nie wybaczyło swojemu byłemu pracownikowi.
Mało tego, piętnaście lat później Tommy Lee odnalazł Randa Gauthiera na Facebooku i wysłał mu krótką wiadomość o treści: "Cześć, ty pieprzona cioto!".
W 2003 Paris Hilton była w USA już dość popularną celebrytką. Dziedziczka hotelowej fortuny zasłynęła imprezowym trybem życia i przyjaźnią z Nicole Richie, a zainteresowanie tabloidów postanowili wykorzystać producenci telewizyjni, powierzając im angaż w reality-show "The Simple Life".
Tuż po debiucie produkcji, w 2004, na Hilton czekała jednak druzgocąca wiadomość - jej ekspartner Rick Salomon upublicznił nakręconą w 2001 sekstaśmę pod znaczącym tytułem "1 night in Paris".
Prasa szybko uznała, że to wykalkulowany ruch celebrytki i osobliwy sposób na promocję jej nowego show. Paris zdecydowanie zaprzeczyła tym doniesieniom, dodając, że nie miała pojęcia co się dzieje w trakcie nagrania.
Została za to... pozwana przez Salomona, sama później rewanżując mu się pozwem za wydanie taśmy. W ramach ugody, do której doszło poza salą sądową, Hilton otrzymała 400 tysięcy dolarów i zadeklarowała, że pieniądze przekaże na cele charytatywne.
"1 night in Paris" żyła później swoim życiem - prawa do nagrania zakupiła firma produkcyjna dla dorosłych Vivid Entertainment. Zarobiono na niej miliony, ale na konto Paris nie trafiło z tego tytułu nic. Choć obserwatorom mogło się wydawać, że Hilton jest zachwycona skandalem i wrzawą wokół siebie, rzeczywistość była inna. Celebrytka wielokrotnie, i wtedy, i po latach, mówiła o tym, jak wielkim poniżeniem dla niej było upublicznienie seks nagrania.
Publikacja taśmy Paris odbiła się nie tylko szerokim echem, ale i rozpoczęła nowy trend, według którego tego typu nagrania miały być katapultą do wielkiej sławy.
Media uczyniły z tego patent, przypisując celebrytkom z sekstaśmami na koncie, najczęściej niesłusznie, wyrachowanie i brak zahamowań w pogoni za popularnością. Paris Hilton okazała się po prostu pierwszą ofiarą.
Podobny los spotkał przyjaciółkę Paris Kim Kardashian. Najsłynniejsza dziś celebrytka świata zaczynała skromnie: jako asystentka sławniejszej koleżanki i stylistka. W końcu jednak i ona doczekała się wielkiego przełomu, który był swego rodzaju deja vu - w 2007 wyciekła bowiem jej... sekstaśma nagrana pięć lat wcześniej z ówczesnym partnerem.
Kardashianka próbowała zapobiec jej publikacji, ale gdy wszystko zaczęło wskazywać na to, że nie będzie to możliwe, zdecydowała się na ugodę z Vivid Entertainment i sprzedała prawa do filmu za 5 milionów dolarów.
Kim była ponoć zdruzgotana, ale podobnie jak w przypadku Paris, sekstaśma zrobiła z niej gwiazdę. Zaledwie pięć miesięcy po "premierze" nagrania, rodzina Kardashianów podpisała kontrakt na produkcję rodzinnego reality show, a reszta jest już historią.
Ostatnie dni lata w 2014 okazały się szczególnie stresujące dla amerykańskich celebrytek. 31 sierpnia do sieci trafiło ponad 500 prywatnych zdjęć gwiazd, głównie kobiet, na których wiele z nich było w kompletnym negliżu. Fotografie znalazły się w internecie w wyniku ataku hakerskiego na tzw. "chmurę", czyli iCloud Apple, gdzie miliony użytkowników magazynują zawartość swoich iPhone’ów.
Wśród poszkodowanych, które potwierdziły autentyczność zdjęć, były m.in. Jennifer Lawrence, Kate Uptown czy Kirsten Dunst. Z kolei Ariana Grande poinformowała, że przedstawiające ją fotki są fotomontażem. Pod koniec września doszło do kolejnych dwóch wycieków, a Apple zapowiedziało, że podejmie kroki, aby lepiej zabezpieczyć ich serwery i nie dopuścić w przyszłości do podobnej sytuacji.
Skandal z wyciekiem zdjęć uruchomił też ogromną dyskusję na temat tego, kto ponosi odpowiedzialność za rozprzestrzenianie takich treści - tylko hakerzy, który upublicznili zdjęcia, a może również użytkownicy internetu podający je dalej? Aktorka Lena Dunham wystosowała nawet oficjalny apel, w którym prosiła na Twitterze, aby internauci nie oglądali tych zdjęć i nie udostępniali ich ponownie. Niestety, odezwa nie przyniosła skutku.
Wszystkie powyższe historie łączy jedno - intymne nagrania zostały upublicznione bez ich zgody. Cyniczne podejście do deklaracji gwiazd i celebrytów jest łatwe, bo wygodniej uznać, że zrobią dla sławy wszystko niż skonfrontować się z faktem, iż ktoś zrobił im po prostu krzywdę. W końcu ostatecznie przecież "nic im się nie stało" - stali się tylko jeszcze sławniejsi i jeszcze bogatsi. Dyskusja o tym, jak ważna jest zgoda, zatacza jednak coraz szersze kręgi i powinna dotyczyć również osób publicznych.