Reklama
Reklama

Czesław Nowicki był pierwszym pogodynkiem w Polsce. Wyrzucono go z dnia na dzień. Za co?

Czesław Nowicki (†63) był pierwszym prezenterem pogody w polskiej telewizji. Dlaczego go wyrzucono?

Jest telewizyjną legendą. Ze zwykłego zapowiadania pogody potrafił uczynił show. Widzowie kochali go za poczucie humoru i okazywaną czasem niezależność wobec władz telewizji. - Czesio się trochę stawiał - wspomina Andrzej Bober, były dziennikarz telewizyjny. - Wiedział, że jest jedną z najważniejszych postaci na ekranie...

Pochodził z Wilna, po wojnie wraz z rodzicami przeniósł się do Białej Podlaskiej, gdzie ukończył liceum. W poszukiwaniu pracy pojechał do stolicy. W redakcji "Życia Warszawy" rozpoczął od posady gońca. Był dynamiczny, pomysłowy i szybko awansował w redakcyjnej hierarchii. Wkrótce dostał dziennikarski etat, biurko i maszynę do pisania.

Reklama

Czytelnicy domagali się informacji o pogodzie, a on chętnie podjął się tego zadania. Sam wymyślił swój pseudonim "Wicherek". - To był przypadek, że zajął się pogodą - wspomina Andrzej Bober. - Równie dobrze mógł wtedy pisać o komunikacji miejskiej albo o problemie bezdomnych zwierząt w Warszawie.

Do telewizji trafił w 1958 roku. Warunki były pionierskie, musiał improwizować. W studiu na tablicy kredą kreślił przebieg frontów, wypisywał temperatury. Informacje na temat ciśnienia i opadów okraszał żartem. Błyskawicznie zyskał sympatię widzów. Znali go lepiej jako "Wicherka" niż Czesława Nowickiego. Wybaczali mu wpadki, jak tę, gdy powiedział, że nad Polską "wisi wyż, niczym miecz Damokratesa", a chodziło oczywiście o "miecz Damoklesa". Usprawiedliwiał go stres, towarzyszący występom na żywo.

Po redakcji Dziennika Telewizyjnego krążył list od jednego z widzów. Pisał on, że jego babcia codziennie sadowi się przed telewizorem, zawsze elegancko ubrana, i zadaje ciągle to samo pytanie: Czy "Wicherek" w tej skrzynce widzi ją tak samo, jak ona jego?

Był ambitny. Studiował podręczniki meteorologii, dowiadywał się, co to izobary, izotermy i dlaczego zmieniają się fronty atmosferyczne. Widzowie pisali do niego listy z doniesieniami o niezwykłych zjawiskach pogodowych. Przysyłali mu pierwsze wiosenne kwiaty, gigantyczne borowiki czy dynie. Te okazy pokazywał przy okazji prezentowania prognoz, co budziło plotki, że to atrapy, preparowane w specjalnym telewizyjnym laboratorium.

Kiedy ostrzegał przed śnieżycami, występował w stroju narciarskim. Gdy zapowiadał deszcz, występował pod parasolem. Kiedyś dał się polać wodą z wiadra, bo do Polski zbliżały się front z ulewami.

Z badań oglądalności wynikało, że ponad milion widzów włącza telewizory pod koniec "Dziennika Telewizyjnego" tylko po to, by obejrzeć prognozę pogody, jakby była odtrutką na partyjną propagandę. - Widzowie intuicyjnie czuli, że w tym, co mówi "Wicherek", jest więcej prawdy, niż we wszystkich wcześniejszych wiadomościach "Dziennika Telewizyjnego" - wspomina tamte czasy Lech Wałęsa.

W 1963 roku w studiu pojawiła się Elżbieta Sommer, czyli popularna "Chmurka". Mówiono wtedy, że jako osoba z wykształceniem meteorologicznym nada programowi bardziej fachowy, a mniej kabaretowy charakter. "Wicherek" nie był zachwycony nową sytuacją. Bał się, że nowa pogodynka chce zająć jego miejsce.

Nie lubił narzuconej mu koleżanki i tego nie ukrywał. Uważał, że "Chmurka" jest sztywna, a jej zapowiedzi są bez polotu. Ona nie pozostawała dłużna i zarzucała mu, że przekształcił prognozy pogody w magazyn przyrodniczych osobliwości.

- Czesław na początku trochę mnie tępił - wspomina Elżbieta Sommer - aż doszedł do wniosku, że go nie naśladuję. Pod koniec naszej współpracy nawet się zaprzyjaźniliśmy.

"Wicherek" zdobył pozycję celebryty w tamtych latach. Zagrał samego siebie w kilku filmach, powstawały liczne fankluby prezentera, a on w swoich nieodłącznych czarnych okularach stał się gwiazdą polskiej telewizji. Oczywiście, popularność miała też swoje ciemne strony. Każdy z widzów czuł się powołany do komentowania wyglądu i strojów prezentera, a opinie te nie zawsze były życzliwie.

- Ktoś zwrócił uwagę, że Czesław przytył i złośliwie dodał, że zasłania swoim brzuchem pół mapy Europy. "Wicherek" to boleśnie odczuł - wspominał jeden z jego dawnych przyjaciół. Czesław Nowicki zniknął z ekranu z dnia na dzień w 1975 roku. Dla widzów było to ogromne zaskoczenie. Na temat jego odejścia szybko powstały legendy. Nawet tak bzdurne jak ta, że siedzi w więzieniu za zamordowanie żony!

Jedna z plotek mówiła, że zwolniono go za uwagę, że "wiatry ze wschodu nigdy nie przynoszą nic dobrego", co odczytywano jako polityczną aluzję do Związku Radzieckiego. Druga głosiła, że był krnąbrny i nie chciał na zapowiedzieć dobrej pogody na pochód pierwszomajowy.

- To prawda, że Czesio był wzywany przed każdym 1 maja przez dygnitarzy - zapewnia Andrzej Bober. - Instruowali go, że Święto Pracy ma być słoneczne, bezwietrzne i ciepłe. A przynajmniej taka powinna być prognoza. Co było robić? "Wicherek" nie stawiał oporu, nanosił drobne poprawki, by nieco upiększyć meteorologiczną rzeczywistość i... ruszał radosny pochód.

Decyzję o jego zwolnieniu podjął Maciej Szczepański, prezes TVP, który prowadził czystki personalne, czym zyskał pseudonim "Krwawy Maciek". Chciał mieć telewizję w zachodnim stylu i drażnił go "Wicherek", jego żarty, grzyby, dynie i ogórki. Prezenter bardzo boleśnie przeżył odejście z telewizji. Przez dłuższy czas był w głębokiej depresji, z której ratowała go żona Ewa Nowicka.

Był jednak bardzo ambitny i nie skapitulował. Po roku zaczął jeździć po Polsce z estradowymi występami "Spotkanie z Wicherkiem". Założył też własny kabaret "Barometr". Nigdy już nie wrócił do telewizji. Zmarł 29 lutego 1992 roku. Pochowany został na Cmentarzu Wolskim w Warszawie. Widzowie ciągle o nim pamiętają...

***

Zobacz więcej materiałów:

Nostalgia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama