Danuta Stenka zdradziła szczegóły swojego życia. Długo walczyła z depresją!
Danuta Stenka (54 l.) z tradycyjnego domu na kaszubskiej wsi wyniosła religijność. Ale do tego, by jej nie ukrywać, aktorka dojrzała po latach.
Za każdym razem, gdy w niedzielne popołudnie córka wyjeżdżała z rodzinnego domu do internatu, a potem studenckiego akademika, mama, Agata Stenka, błogosławiła ją w myślach i żegnała słowami: "Bądź dobrym człowiekiem". Kładąc rękę na klamce Danusia już wiedziała, co usłyszy.
- Ależ mnie to wtedy wkurzało - zwierzyła się Danuta Stenka w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".
Dzisiaj wspomina te pożegnania z czułością.
Szczerze przyznaje, jak bardzo wstydziła się kiedyś wiejskich korzeni. Jak bardzo jej, nieumiejącej kupić w Gdańsku biletu w automacie, niemodnie ubranej studentce, wydawało się, że jest gorsza.
Dopiero w pierwszym teatrze uświadomiono Danucie, dziewczynie z kaszubskiej wsi, mówiącej gwarą, że jest w aktorskim świecie kimś wyjątkowym, że to jest jej siła.
Jeszcze dłużej miała opory przy deklarowaniu religijności.
- Musiałam dojrzeć, żeby nie kryć, nie wstydzić się tego, że jestem wierzącą i praktykującą katoliczką. Kiedyś, bo to takie niewyjściowe, nienowoczesne, a ostatnio, bo wiadomo: katol= moher = klapy w mózgu. Problem oczywiście tkwił we mnie - przyznaje.
Dopiero niedawno, kiedy została ze spektaklem zaproszona na pokaz do Berlina, po przedstawieniu zamiast iść z ekipą na bankiet i tańce, wróciła do hotelowego pokoju.
Zaskoczonym kolegom powiedziała, że jest Wielki Post, a to czas refleksji i wyciszenia.
- I oni zrozumieli. Jedyne, co ich zdziwiło, to moja silna wola, że nie uległam atmosferze - mówi artystka.
Dzisiaj, kiedy odwiedza rodzinne Gowidlino, od razu kieruje się do kościoła Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Tutaj została ochrzczona, przyjęła komunię i bierzmowanie. Siada w pierwszej ławce i dziękuje Bogu za wspaniałą rodzinę, bez której nie umiałaby poczuć się spełniona i szczęśliwa.
I za wszystkie łaski, jakich doznała. Także za to, że udało jej się stworzyć dom, jak ten rodzinny na Kaszubach, wierny tradycji, serdeczny i otwarty na innych.
Wiara pomogła jej niegdyś w trudnych życiowych sytuacjach, jak w czasie, gdy walczyła z depresją.
Pewność, że nie jest sama, że Bóg nad nią czuwa, dawały siłę.
- Oczywiście farmakologią można wiele wyprostować, coś powyrównywać. No, ale co dalej? Duchowość jest pieruńsko istotna - mówiła.
Szacunku do wiary nauczyła też swoje dwie córki.
Posłała je do niepublicznej szkoły im. Jana Pawła II w Legionowie, której właścicielką jest jej sąsiadka i przyjaciółka, żona Artura Żmijewskiego.
Dziś na rodzinną wieś patrzy z zachwytem, a słowa matki, które słyszała na pożegnanie, są jak życiowy drogowskaz.