Reklama
Reklama

Danuta Stenka: Znów chodzę z mężem na randki

Magia towarzyszy jej nie tylko od święta. Jest obecna w jej życiu na co dzień. W wywiadzie dla tygodnika "Świat&Ludzie" Danuta Stenka (57 l.) opowiada o świętach, małżeństwie i... braku wiary w siebie.

Kiedy przychodzi na spotkanie, robi się kolorowo. Ubrana w głębokie kobalty i granaty, z krótką, młodzieżową fryzurką i charakterystycznym olśniewającym uśmiechem, przyciąga spojrzenia. A przy tym jest ujmująco skromna i sympatyczna, z ogromnym poczuciem humoru. W dodatku tak szczupła i drobna, że aż dziwne, jak bez skrupułów i z apetytem zjada ciastko.

Lubi pani słodycze?

Danuta Stenka: O tak! Kiedy zasugerowano mi, żebym dla zdrowia odrzuciła całkowicie i na zawsze cukier, zobaczyłam przed sobą czarną otchłań (śmiech).

Reklama

Ale to w ogóle nie przekłada się na pani figurę.

- Przekłada się, a jakże! Na zdjęciach, od czasów szkoły średniej do początku drogi zawodowej, widać dość korpulentną pannę. Miałam i nadal mam tendencję do tycia. Wystarczy, żebym posiedziała dwa tygodnie w domu bez napięć, nerwów i już czuję, że jest mnie trochę więcej. Ale mam dobry hamulec: moje kostiumy teatralne. Przed premierą zazwyczaj chudnę, bo i stres, i dużo pracy. A kostium dopasowuje się do ostatniej chwili przed pierwszym spektaklem. I w takim rozmiarze czeka na mnie przez całe lata, gdy grane jest przedstawienie. I domaga się, by się w niego zmieścić. Wobec tego często jestem w sytuacji, w której przykręcam kranik. Robię to też na przykład przed jakimiś uroczystościami, przed świętami...

A w święta?

- A w święta - dyspensa! Zresztą wszyscy w domu jesteśmy łasuchami. Przez całe lata mieszkaliśmy w szóstkę - z mężem, z córkami i z jego rodzicami. I cała szóstka uwielbiała słodycze. Rodzice Janusza już odeszli, ich miejsca przy stole zajęli chłopcy moich córek. Nie mieszkamy razem, ale dołączyli do naszych rodzinnych spotkań. I też nie czują wstrętu do słodyczy (śmiech).

Kto przygotowuje święta?

- Kiedyś babcia Tereska, mama mojego męża. Była fantastyczną kucharką. Na szczęście moja młodsza córka, Wiktoria, odziedziczyła po niej ten talent. W poprzednim roku mama odeszła i przygotowaniem świąt od strony kuchni zajęły się głównie córki.

Jak je spędzacie?

- Młodsza córka wyprowadziła się już z domu, wynajmuje mieszkanie ze swoimi znajomymi, więc spotykamy się rzadko. Ze starszą, Pauliną, w jej i naszym zabieganiu też widujemy się niezbyt często. Wszyscy chcą, tak jak kiedyś, zatrzymać się wreszcie na chwilę w domu i pobyć razem. Bo większość czasu spędzamy teraz tylko we dwoje z Januszem, mężem.

Pojawił się syndrom opuszczonego gniazda?

- Przez pewien czas. To zbiegło się z odejściem mamy Janusza w zeszłym roku: połowa domu - bo część była zaprojektowana z myślą o rodzicach - została pusta. I nagle przestaliśmy też zderzać się z dziewczynkami. Zrobiło się pusto, głucho. W pierwszej chwili to było poważne tąpnięcie. Starsze dziecię postanowiło chyba także trochę z tego powodu nie wyprowadzać się tak na sto procent. Ale choć myślałam, że niełatwo i nieprędko damy sobie z tym radę, jakoś się wszystko poukładało.

Jak dokładnie?

- W pewnym momencie zorientowaliśmy się z mężem, że nam jest po prostu fajnie we dwójkę. I że zaczął się nowy etap w naszym życiu. Odejście dzieci z domu to jest moment, w którym człowiek orientuje się z kim spędził życie. Wtedy widać jak na dłoni czy klejem związku były jedynie dzieci.

Jesteście 30 lat po ślubie... Co okazało się u was?

- Że się sobą nie znudziliśmy, że uwielbiamy spędzać z sobą czas... Zamiast na imprezy, pędzę do męża, wolę z nim obejrzeć film w domu niż pójść sama do kina. Choć wolę kino od telewizora... Nasze córki nawet wyprzedziły trochę ten trend, bo już kilka lat temu pod choinkę fundowały nam prezenty w postaci wyjazdów. Zaczęło się od Pragi, potem Bolonia. Organizowały nam randki. W tym roku wysłali nas, bo i chłopak Pauliny przyłożył do tego rękę, do Madrytu. W poprzednim do Barcelony. Okazuje się, że świetnie nam się razem zwiedza, odpoczywa, czyta w miłych okolicznościach przyrody czy architektury, po prostu jesteśmy idealnie zgraną dwuosobową paczką.

Czytaj dalej na następnej stronie...

A w domu, co lubicie robić wspólnie?

- Pichcić, siedzieć przed telewizorem, porządkować, pić kawę, czytać... Janusz zaskakuje mnie wzruszającymi drobiazgami. Na przykład rano, gdy wstaję, uprzedza mnie, i przynosi mi kubek wody z pyłkiem i cytryną. Albo: zawsze mu przypominałam, żeby pochować meble ogrodowe przed zimą. Czasem spadł już śnieg - i nic. Teraz wracam, patrzę... a tu wszystko pochowane, poukładane. Oboje znajdujemy przyjemność w takim zaskakiwaniu się. We wzajemnym wyjmowaniu sobie pracy z rąk. Teraz zdarza się, że wjazd dzieci do domu rujnuje nasze plany (śmiech). Ale oczywiście przestawiamy się w ułamku sekundy.

A pani, zmieniła się trochę przez te 30 lat? Ktoś kiedyś napisał, że jest pani skromna... To prawda?

- Nie mnie to oceniać... Pewnie chodzi o mój brak wiary w siebie.

Pani brak wiary? Tak podziwianej, wspaniałej aktorce, pięknej kobiecie?

- (śmiech) Chyba się od tego nie uwolnię. To moja silna cecha. Mogę tylko próbować łagodzić jej wpływ na moje życie. Ale tak, tym się charakteryzuję: brakiem wiary w siebie. I kiedy jest źle, to wiadomo: potwierdza to tylko brak wiary w siebie. A kiedy jest dobrze, to natychmiast pojawia się strach, dzwonek bijący na alarm: "O, to teraz na pewno musi się coś stać. Zaraz to się skończy!". Bo to niemożliwe, żeby było OK. Jedyną pozytywną stroną jest to, że nie ma takiej możliwości, żeby woda sodowa uderzyła mi do głowy.

Córki są podobne?

Chyba przekazałam im to po trochu w genach, po trochu przez wychowanie. Dzieci chłoną wszystko jak gąbka, nawet jeśli tego nie chcemy.

Czym się zajmują?

- Starsza ukończyła psychologię kliniczną. Marzy o własnym gabinecie, ale wciąż się edukuje, szkoli, rozwija. Już w gimnazjum wiedziała, że chce zostać psychologiem. Młodsza dłużej nie mogła się zdecydować. Rozpoczęła studia, też psychologię, ale biznesu. Wynajęła ze znajomymi mieszkanie, postanowiła, że sama się będzie utrzymywać, więc studiuje i pracuje. Ma talent do gotowania i zmysł estetyczny. Wcześniej w planach pojawił się kierunek food design (projektowanie dla gastronomii - red.). Marzy jej się własna kawiarnia czy restauracja...

Cały wywiad w tygodniku "Świat&Ludzie"!

Rozmawiała Anna Ratigowska

***

Zobacz więcej materiałów:

Świat & Ludzie
Dowiedz się więcej na temat: Danuta Stenka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy