Daria Widawska: Jestem straszliwie nerwowa i wybuchowa
Daria Widawska (40 l.) i jej mąż Michał w tym roku obchodzili 10. rocznicę ślubu. Aktorka nie kryje, że ma trudny charakter. Stara się jednak nie wszczynać awantur w towarzystwie dzieci. "Jestem straszliwie nerwowa i wybuchowa. Walczę z tym. Jednak kiedy następuje eksplozja, to jest naprawdę spektakularna" - mówi gwiazda.
Wigilia 2008 roku była dla niej najgorszym czasem w życiu. Aktorka trafiła do szpitala, lekarze nie wiedzieli, co jej dolega. Synek Iwo miał pół roku. W najtrudniejszych momentach wspierała ją rodzina, a przede wszystkim mąż Michał. Aktorka nie chce o tamtych przeżyciach mówić.
Jak spędzi pani święta Bożego Narodzenia?
- Bardzo rodzinnie. Staram się wszystko sama przygotować. Nie jest to proste, ponieważ nie przepadam za kuchennymi pracami. Jednak w świąteczne dni mobilizuję się. W tym roku uczę się robić pierogi pod okiem mojej sympatycznej sąsiadki, która przyrządza rewelacyjne ciasto. Na świątecznym stole będzie też tradycyjny karp smażony i w galarecie, kapusta z grzybami oraz zupy: barszcz i grzybowa.
Mąż pomaga w kuchni?
- Zajmuje się wtedy dziećmi. Jest świetnym tatą i dobrym organizatorem życia rodzinnego. Iwo ma 9 lat, ale z dwuletnim Brunem jest jeszcze sporo pracy.
Prezenty pod choinkę już kupione?
- Mam pomysły. Iwo w tym roku jeszcze nie napisał listu do św. Mikołaja, ale doskonale wiem, co by chciał - samochód elektryczny, zdalnie sterowany.
A pani jaki gwiazdkowy upominek z dzieciństwa najbardziej pamięta?
- Wózek dla lalek, piękny, ciemnoróżowy z białymi kołami. Z ówczesnego NRF-u czyli Niemiec Zachodnich. Nikt w okolicy takiego nie miał. Byłam z niego dumna i bardzo go pilnowałam. Przez lata stał w moim domu. Pamiętam, że wtedy za Mikołaja przebrała się moja ciocia chrzestna. Zawsze było u nas dużo ludzi i bardzo wesoło.
Teraz w domu, który pani stworzyła, też pewnie tak jest?
- To bardzo radosne święta. Przychodzą wszystkie najbliższe dla mnie i mojego męża osoby. Panuje gwar, śpiewamy kolędy, jest wspaniale.
Tata nie myśli o przeprowadzce z Gdyni do stolicy? Po śmierci pani mamy został sam.
- W Trójmieście ma przyjaciół, znajomych, swoje pasje, zajęcia. Cieszę się, że zdrowie mu dopisuje. Może przeprowadzi się do Warszawy, gdy uzna, że przyszła pora i sam będzie tego chciał. Teraz, kiedy tylko ma ochotę, to do nas przyjeżdża. Z rodzicami zawsze byłam mocno związana, nie mam rodzeństwa, jestem jedynaczką.
Pewnie bardzo brakuje pani ukochanej mamy?
- Proszę wybaczyć, ale nie mogę o tym mówić, to kosztuje mnie zbyt dużo emocji.
W tym roku skończyła pani 40 lat. Były jakieś podsumowania?
- Na to przyjdzie czas, kiedy będę miała osiemdziesiątkę. Nie myślę o tym, ile mam lat, nie boję się zmarszczek. Cieszę się z tego, co mi się w życiu wydarza. Najfajniejszy okres, jak do tej pory, to ostatnia dekada. Mam poczucie, że dopiero wtedy podejmowałam ważne decyzje, wyszłam za mąż, urodziłam dzieci. Wierzę, że jeszcze dużo wspaniałych rzeczy przede mną.
Miała pani specjalne urodzinowe życzenie, np. skok ze spadochronem?
- Na to nie mogę sobie pozwolić, bo cierpię na lęk wysokości. Takie wariackie pomysły są zarezerwowane dla mojego męża. Ja unikam ekstremalnych sytuacji, ale kręcą mnie samochody i lubię szybką jazdę. Najważniejsze dla mnie było urodzinowe spotkanie w jednej z knajpek w gronie moich przyjaciół, na przykład z Klubu Księżniczek. Wiem, że ten klub tworzy siedem kobiet, a wszystko zaczęło się od serialu "Magda M." Z Joasią Brodzik i Małgosią Lipmann przyjaźnimy się od szkoły teatralnej. Gramy razem w sztuce "Di, Viv i Rose". Teraz w Teatrze Capitol występuję w nowym spektaklu "Czy Ty to Ty?" z Marzeną Rogalską, kolejną z Księżniczek. W najtrudniejszych, ale i w tych najwspanialszych, najważniejszych chwilach mojego życia zawsze mam w nich ogromne wsparcie. To jest wspaniała kobieca solidarność. Regularnie się spotykamy, a parę dni przed Wigilią organizujemy sobie świąteczny wieczór.
Mąż nie jest zazdrosny?
- Wprost przeciwnie. Kiedy czasem jestem zmęczona i nie chce mi się ruszyć z domu, a jest akurat spotkanie Klubu Księżniczek, zachęca mnie, mówiąc: "Musisz iść".
Jesteście zgraną parą, ale pewnie zdarzają się kłótnie. Kto wyciąga rękę na zgodę?
- Zazwyczaj ten, kto zawinił. Czasem w jakimś temacie nie dochodzimy do porozumienia, ale przyjmujemy z szacunkiem, że każde z nas może mieć odrębne zdanie. W związku i w życiu najważniejsza jest szczera rozmowa. A prawdę można powiedzieć, nie raniąc.
A co pani uważa za swoją największą wadę?
- Jestem straszliwie nerwowa i wybuchowa. Staram się z tym walczyć. Jednak kiedy następuje eksplozja, to jest naprawdę spektakularna. Potem źle się z tym czuję i wszystkich przepraszam. W naszym związku Michał jest zdecydowanie spokojniejszy i bardziej zrównoważony. Przy synach staram się nie wybuchać, zaciskam zęby, wychodzę do łazienki, by ochłonąć.
Na jakich mężczyzn chce pani wychować swoich chłopców?
- Chciałabym, żeby wyrośli na porządnych, odpowiedzialnych ludzi, by byli fair wobec siebie i innych. Ja zawsze staram się być uczciwa i szczera, nawet jeśli mówię rzeczy niewygodne dla kogoś. Nigdy nie ukrywam tego, co mi leży na sercu. Zamiatanie problemów pod dywan nakręca później nieporozumienia, emocje, których chcę unikać. Takiej postawy też oczekuję od ludzi, którzy mnie otaczają. Jeśli zachowam się nie w porządku, to liczę, że ktoś mi zwróci uwagę. Nie obrażam się, a jak trzeba to przeproszę. Tego chcę nauczyć moich synów.
Przy trzech facetach w domu czuje się pani jak księżniczka?
- Moi panowie uważają, że tak właśnie powinnam się czuć. A ja dodaję, że jestem księżniczką... od prania skarpet.
Rozmawiała: Ewa Modrzejewska
***
Zobacz więcej materiałów: