Daria Widawska: Nie lubię rozdrapywać ran
Przed laty Daria Widawska (42 l.) zapadła na tajemniczą chorobę, którą na szczęście udało jej się pokonać. Od tamtej pory żyje tak, aby nie stracić żadnej chwili.
Na Żywo: Podobno jest pani w życiu perfekcjonistką...
Daria Widawska: Niestety tak, choć czasem to przeszkadza. Muszę mieć wszystko poukładane, posprzątane, poprasowane. Lubię porządek, jednak przy dwójce małych dzieci i mężu – chyba największym bałaganiarzu – nie jest to takie proste. Zawsze, gdy wracam do domu, od razu zaczynam sprzątać. Potem jednak myślę sobie: 'A mogłam poświęcić ten czas na coś przyjemnego, poczytać książkę'. No i następnego dnia bywa, że odpuszczam. Zaciskam wtedy zęby, zaczynam czytać, a do sprzątania wracam dopiero po dwóch dniach.
To prawda, że potrafi pani nawet naprawić zmywarkę, żelazko i inne sprzęty?
- Faktycznie wielokrotnie coś naprawiałam. Wszystkiego jednak nie umiem, czasem proszę o pomoc fachowców. Na przykład do elektryki się nie dotykam – mąż jest w tym lepszy. Pozostawiam mu pole do popisu.
On bałaganiarz, pani perfekcjonistka... Dwa różne światy.
- Niby tak, ale negatywne cechy mojego męża nie mają znaczenia, kiedy spojrzę na te pozytywne. I głównie na nich się skupiam.
A jaką jest pani mamą? Wymagającą?
- Staram się być konsekwentna i nie pozwalać synom na wszystko. Oni doskonale wiedzą, że w domu panują zasady. Najbardziej nie toleruję kłamstwa. Rzadko stosuję kary, ale taka sytuacja dla starszego syna oznacza całą sobotę bez gier. To dla niego duża dolegliwość, bo tylko raz w tygodniu, właśnie w soboty, pozwalam mu na gry. Po szkole funduję mu natomiast aktywność fizyczną.
Ponad 10 lat temu ciężko pani zachorowała, kilka miesięcy spędziła w szpitalu. Pani starszy syn był wtedy malutki. To musiało panią wiele kosztować...
- Właśnie z myślą o nim wolałabym do tego nie wracać. Nie chcę, żeby miał świadomość, co w tamtym czasie przeżywałam. To byłoby obciążanie go tym ciężarem. A to jest mu kompletnie niepotrzebne. Mnie zresztą też. Nie lubię rozdrapywać ran.
Przekroczyła pani 40., jak odczuwa pani upływ czasu?
- Czuję się na jakieś 27 lat... Gdy moja mama była w tym wieku, myślałam: 'Ale jest już stara!'. A dziś czwórka z przodu nie kojarzy mi się ze starością. Owszem, skóra już nie jest taka jędrna, jak kiedyś, przybyło parę zmarszczek... Ale to drobiazgi. Na wiele rzeczy mam jeszcze ochotę. Przede wszystkim wiem, czego chcę w życiu. To jest fantastyczne! Przyznam, że lubię tę moją czterdziestkę.
Czyli nie boi się pani przemijania?
- Skądże! Ja w ogóle niewielu rzeczy się boję. Chyba tylko przebywania na dużych wysokościach.
***
Kamil Waszczuk