Reklama
Reklama

Dariusz Kordek: W domu rządzi moja żona

Kilka razy znalazł się na życiowym zakręcie. Teraz bardzo chroni to, co dał mu los. Przyznaje, że rodzina jest jego największym skarbem.

Choć nie zawsze układało mu się w życiu prywatnym, nigdy nie stracił wiary w miłość. Dziś jest szczęśliwym mężem i ojcem dwójki dzieci. W przyszłości chce wziąć również ślub kościelny.

Przez lata zyskał pan miano dyżurnego amanta polskiej sceny. Wzdychały do pana tłumy wielbicielek...

Dariusz Kordek: - Dawno już pożegnałem się z amanctwem i mam nadzieję, że ta powierzchowność  mojego wizerunku odchodzi w niepamięć.  Człowiek z czasem dojrzewa, szuka czegoś więcej niż ładny obrazek - a ten, co tu dużo mówić - też z wiekiem się zmienia, warunki fizyczne nie są tu bez znaczenia. Ale najważniejsza jest ciągła potrzeba rozwoju, podejmowanie nowych wyzwań i głębszych przeżyć, co teraz jest dla mnie najistotniejsze. Krótko mówiąc - spoważniałem.

Reklama

To wpływ rodziny?

- Oczywiście, że tak. Jestem obecnie szczęśliwym mężem, ojcem dwójki cudownych dzieciaków, Maksa (10 l.) i Marysi (5 l.). Oni są dla mnie najważniejsi, czuję się za nich odpowiedzialny i w sensie materialnym, i każdym innym. Staram się, jak umiem, chronić to, co dał mi los. Nasze życie rodzinne oparte jest na zasadniczych wartościach - wzajemnym zaufaniu, poszanowaniu i miłości, którą wraz z moją żoną Elizą pielęgnujemy ze wszystkich sił. Żadne z nas nie szuka wrażeń poza domem.

W 2010 roku wzięliście ślub cywilny, kościelny miał nastąpić tuż po unieważnieniu pana poprzedniego małżeństwa, do czego doszło już parę lat temu. Ale nie stanęliście przed ołtarzem...

- Ale myślimy o tym. Oboje z żoną jesteśmy ludźmi wierzącymi, więc ślub sakramentalny ma dla nas niezwykłą wagę. Wymaga jednak dużego skupienia i przygotowań, a czasu wciąż brak, by potraktować to należycie. Chcieliśmy połączyć naszą uroczystość z pierwszą komunią Maksa, nie wyszło. Może uda się przy Marysi. Musimy to sobie jakoś z wyprzedzeniem zaplanować.

Kto rządzi w domu?

- Żona. To na niej spoczywa codzienny trud organizowania życia, zajmowania się dziećmi. Często pomaga jej w tym mama, moja nieoceniona teściowa, która jest naszym rodzinnym filarem. Teść zresztą również - to serdeczni, fajni ludzie, niezmiernie się cieszę, że akurat na nich trafiłem.

Czytaj dalej na następnej stronie...

Jakim jest pan ojcem?

- Staram się być konsekwentny, wymagający wobec syna i córki, a jednocześnie zapewnić im wszystko, co ojciec może dać - poczucie bezpieczeństwa, miłość, przyjaźń. Razem jeździmy konno, na żagle, na narty. Dzieci to obowiązek, ale i nieprzebrane źródło radości - w każdej chwili, zdarzeniu związanym z nimi, choćby najbłahszym. Czuję to, kiedy odprowadzam Maksa na angielski, spaceruję z Marysią po parku - to dla mnie też okazja do relaksu, odreagowania trudów pracy, czas, w którym jestem tylko dla nich, a oni dla mnie. Przecudowny!

Odziedziczyły po panu talenty artystyczne?

- Marysia śpiewa i tańczy - do każdej muzyki i wszędzie. Maks ma bardzo dobry słuch. Ostatnio powiedział mi, że chce być aktorem! Pewnie zmieni mu się to jeszcze kilka razy, ale istotnie, jest dynamiczny i lubi nas rozśmieszać.

Bez żadnych znajomości i protekcji udało się panu zrobić karierę...

- Miałem szczęście do ludzi i do sytuacji. Pewnie inaczej potoczyłoby się moje życie zawodowe, gdybym nie znalazł się kiedyś w odpowiednim miejscu i czasie. Poszedłem z moją koleżanką, aktorką, na casting do pierwszego polskiego tasiemca "W labiryncie". Ona ubiegała się o rolę, ja byłem osobą towarzyszącą. W konsekwencji przyjęto do obsady mnie, jej podziękowano. Startowałem w Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu - skąd prosto trafiłem do "Metra"... I dalej jakoś poszło.

Imał się pan innych zajęć, np. pracował jako agent ubezpieczeniowy...

- Do tego też się przydają umiejętności aktorskie. Nie na darmo w krajach anglosaskich na wielu kierunkach wykłada się również ten przedmiot. Epizod z ubezpieczeniami uświadomił mi, że trzeba szukać innych rozwiązań, kiedy telefon milczy. Dlatego zdecydowałem się parę lat temu uzupełnić wykształcenie podyplomowymi studiami dla menedżerów kultury na SGH i zająć się organizacją i produkcją sceniczną. Obecnie realizuję kilka przedstawień, w których też gram, i jeżdżę z nimi wraz z koleżankami i kolegami aktorami i naszą ekipą po całej Polsce.

Co by pan zrobił, jakby wygrał Pan w Totolotka?

- Zabrałbym rodzinę do Argentyny. To mekka mojej ukochanej dyscypliny konnej, czyli polo. Kiedyś trochę grałem, chciałbym pokazać dzieciom, na czym polega ten sport, a Argentyńczycy są w nim najlepsi. Mam też parę innych marzeń, które można by było zrealizować, gdyby były ku temu warunki. Ale - jak mówią - pieniądze szczęścia nie dają, więc cieszę się tym co mam. Jedyne, czego tak naprawdę pragnę, to żebyśmy byli zdrowi, a reszta przyjdzie sama.

Rozmawiała: Jolanta Majewska

***

Zobacz więcej materiałów:


Dobry Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy