Dla biznesmena z Austrii porzuciła karierę w Polsce. Odszedł od niej, a ona straciła dwa domy
Mija właśnie 40 lat od chwili, gdy Marta Klubowicz – wtedy jeszcze studentka wrocławskiej szkoły teatralnej – zadebiutowała przed kamerą w filmie „Wakacje z Madonną”. Wkrótce potem zagrała w ekranizacji „Rajskiej jabłoni” oraz „Dziewcząt z Nowolipek” Poli Gojawiczyńskiej, komedii „Och, Karol”, serialu „Tulipan” i pierwszej polskiej telenoweli „W labiryncie”. Młodziutką aktorkę okrzyknięto nadzieją polskiego kina. Wróżono jej wspaniałą przyszłość w zawodzie, a ona... zakochała się w austriackim biznesmenie i wyjechała do Wiednia.
O Marcie Klubowicz mówiono w latach 80., że jest uosobieniem kobiecości i ma zadatki na wielką gwiazdę. Po studiach praktycznie nie schodziła z planów filmów, seriali i spektakli Teatru Telewizji, występowała na scenie stołecznego Teatru Powszechnego i nic nie wskazywało na to, że jej dobra passa minie. Jej jednak wcale nie zależało na graniu kolejnych ról, a tym bardziej na masowej popularności.
"Właściwie nie robiłam nic ciekawego poza zarabianiem pieniędzy" - wyznała po latach "Echu Dnia", dodając, że gdy tylko nadarzyła się okazja, podjęła decyzję, by wyjechać z Polski.
Tą okazją był... mężczyzna.
Marta Klubowicz była w trakcie rozwodu z dziennikarzem Markiem Różyckim, gdy podczas rejsu luksusowym statkiem poznała Gottfrieda Schembera. Aktorkę i austriackiego biznesmena połączyła miłość od pierwszego wejrzenia. Bardzo szybko uznali, że są sobie przeznaczeni i stanęli na ślubnym kobiercu. Marta zakończyła akurat zdjęcia do telenoweli w "Labiryncie", serialu "Pogranicze w ogniu" i filmu "Jeszcze tylko ten las". Postanowiła odpocząć od aktorstwa, zwłaszcza że na horyzoncie nie pojawiła się żadna nowa kusząca propozycja. Choć była u szczytu kariery, zdecydowała się uciec z Polski.
"Nie była to typowa ucieczka, bo nie paliłam za sobą mostów i nie przecinałam żadnych korzeni. Wtedy, w 1992 roku, w kraju było ciężko. W filmie nic się nie działo, panował kryzys. Przede wszystkim jednak w Austrii czekał na mnie mąż" - tłumaczyła w wywiadzie dla "Echa Dnia".
Niestety, małżeństwo Marty Klubowicz z Gottfriedem Schemberem nie przetrwało próby czasu. Pewnego dnia mąż po prostu odszedł od aktorki, a ona nagle została bez żadnych perspektyw na przyszłość, a w dodatku straciła domy w Wiedniu i w Alpach. Nie pozostało jej nic innego, jak wrócić do Warszawy, gdzie - o czym bardzo szybko się przekonała - nie czekano na nią wcale z otwartymi ramionami.
"Przez tę nieszczęsną wiedeńską emigrację wyszłam z obiegu towarzyskiego. Zapomniano o mnie. Musiałam zaczynać wszystko od początku" - wspominała w rozmowie z "Na żywo".
Los sprawił, że Martą Klubowicz zainteresował się mieszkający w Berlinie dramaturg i reżyser Fred Apke. Zachwycił się nią, gdy grała Goplanę w "Balladynie" spektaklu Jana Machulskiego w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie. Apke zaproponował Marcie rolę w przestawieniu "Peer Gynt", które miał wyreżyserować dla bawarskiego Stadttheater Fürth, a niedługo po premierze poprosił ją o przetłumaczenie na język polski jednej z jego sztuk. "Kurę na plecach", bo taki nosiła tytuł, wystawił później na scenie warszawskiego Teatru Na Woli, obsadzając Martę Klubowicz w głównej roli.
Marta i Fred stali się nierozłączni i w pracy, i w życiu prywatnym. Aktorka mówi dziś o dramaturgu, że jest jej "nieślubnym mężem" i najbliższym przyjacielem.
"Przyjaźnimy się, a to wydaje mi się podstawą, żeby tego drugiego człowieka lubić, a nie tylko kochać. Mamy też to szczęście, że nigdy się ze sobą nie nudzimy, że fascynacja erotyczna między nami trwa" - zwierzyła się dziennikarce "Urody życia".
Marcie Klubowicz udało się po powrocie z emigracji, jak sama mówi, ponownie zaistnieć i, co ważniejsze, przetrwać w zawodzie. Choć jako aktorka nie może narzekać na brak ofert, nie ogranicza swojej aktywności do grania.
"Reżyseruję, piszę wiersze i jestem tłumaczką. Tłumaczeniem zajmuję się bardzo regularnie, nauczyłam się trochę tego fachu i wykonuję go uczciwie" - opowiadała "Nowościom".
"Przede wszystkim jednak jestem aktorką" - stwierdziła.
Aktorka ma na swoim koncie kilka tomików wierszy. Niedawno ukazały się dwa nowe: "Jestem i patrzę" oraz "Na niebie niespokojnie".
"Pierwsze rymowanki pisałam już w szkole podstawowej, ale poważnie zajęłam się poezją dopiero w czasie studiów. Wzięłam udział w konkursie poetyckim ogłoszonym przez Młodzieżową Agencję Wydawniczą, ukazały się "Wyznania" - mój pierwszy tomik wierszy. No i nadal piszę" - powiedziała "Echu Dnia".
Marta Klubowicz, pytana, czy jest szczęśliwa, mówi, że jako kobieta bywa szczęśliwa, ale za to jako aktorka, poetka i tłumaczka jest spełniona.
"Udało mi się w życiu robić to, co chciałam. Zagrać w paru spektaklach, które coś ludziom dały. Przetłumaczyć wiele wartościowych sztuk. Jakoś przeżyć na takim poziomie, który mnie zadowala. I przy okazji mieć przyjaciół, nie popaść w długi i kredyty. Nie narzekam. I coś po sobie zostawię" - wyznała na łamach "Urody Życia".
Jeśli jest coś, czego Marta Klubowicz żałuje, to jedynie tego, że nie było jej dane poznać smaku macierzyństwa.
"Coś pięknego mnie w życiu ominęło, ale już się z tym pogodziłam. Nauczyłam się doceniać to, co mam, czuję się dobrze w swojej skórze i ciągle mam mnóstwo marzeń" - mówi.