Do szkoły nie zdał dziewięć razy. Nie ma najlepszego zdania o swoim środowisku
Piotr Głowacki to bez wątpienia jeden z najbardziej zapracowanych polskich aktorów pokolenia 40+. Tylko w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy "zaliczył" udział w pięciu serialach i sześciu filmach, a przecież występuje też w teatrze i pracuje w dubbingu. Niedawno wyznał, że dla osoby parającej się zawodowo wcielaniem w różne role najważniejsza jest - to jego słowa - chęć bycia wyeksponowanym na uwagę innych ludzi. Niestety, według niego w naszym kraju dochodzi do... nadprodukcji aktorów.
Piotr Głowacki od lat nie martwi się o pracę, bo gra na potęgę. Zdarzały się w jego karierze lata, że jednocześnie wcielał się w kilkanaście postaci w różnych produkcjach. Mimo to, a może właśnie dlatego uważa, że w Polsce nie ma zapotrzebowania na nowe "twarze", a akademie teatralne wypuszczają każdego roku rzeszę potencjalnych bezrobotnych.
"Co roku szkoły aktorskie kończy 160 osób, a pracę w zawodzie znajduje potem co czwarty" - grzmiał już kilka lat temu w rozmowie z "Rzeczpospolitą".
Odtwórca roli profesora Barta w "Na dobre i na złe" wciąż boleje nad tym, że z budżetu państwa, na który wszyscy się składamy, finansowane są uczelnie artystyczne. Według niego to marnotrawstwo. "Jeśli ktoś koniecznie chce być aktorem, może kształcić się w prywatnych lub półprywatnych szkołach działających np. przy teatrach" - powiedział "Rzeczpospolitej".
Piotr Głowacki przez rok był wiceprezesem Związku Artystów Scen Polskich, więc doskonale zna tzw. rynek. "Jest w Polsce ogromna rzesza młodych aktorów, którzy - mówiąc kolokwialnie - klepią biedę, bo nie ma dla nich ról" - ocenia i dodaje, że skoro pracę znaleźć może co czwarty absolwent szkoły teatralnej, to znaczy, że "system lekkomyślnie nadprodukuje aktorów".
Głowacki zaskoczył ostatnio wyznaniem, że między aktorstwem a najstarszym zawodem świata właściwie nie ma różnicy. "Nigdy aktorów nie traktowano poważnie (...)" - powiedział, goszcząc w podcaście Kuby Wojewódzkiego i Piotra Kędzierskiego.
Piotr żartuje, że tak naprawdę nie rozumie, co młodych ludzi przyciąga do zawodu, który przecież i on wykonuje. "Łatwo z aktora cenionego stać się błaznem, pajacem" - stwierdził, gdy Wojewódzki zauważył, że aktorstwo może dawać osobom parającym się nim poczucie, że są kimś niezwykłym.
Nie wszyscy wiedzą, że Piotr Głowacki, który dziś twierdzi, że "nie każdy, kto chce być aktorem, powinien zostać aktorem", aż dziewięć razy nie dostał się do szkoły teatralnej. Uparł się jednak, żeby zdobyć indeks i w końcu dopiął swego. "Oblałem dziewięć kolejnych egzaminów w ciągu czterech lat. Nie chcieli mnie przyjąć, ale byłem zdeterminowany i nie odpuszczałem" - przyznał w rozmowie z czasopismem "Pani".
Piotr Głowacki cieszy się wśród swych kolegów po fachu opinią aktora, który może zgrać dosłownie wszystko. Pytany, czy jest rola, o jakiej marzy, bez wahania twierdzi, że chciałby wcielić się w Jamesa Bonda, ale raczej nie ma na to szans, bo nie zamierza szukać szczęścia w Hollywood.
W ostatnim wywiadzie, którego udzielił Wojewódzkiemu i Kędzierskiemu, Piotr przyznał, że usłyszał kiedyś od jednego z amerykańskich producentów, że cały polski przemysł filmowy jest tym, czym w Hollywood jest... jedno studio. I że tu, nad Wisłą, jego nazwisko jest marką kojarzoną z wybitnymi rolami, a za oceanem byłby pewnie jedynie jednym z tysięcy nikomu nieznanych statystów marzących, by choć na moment zaistnieć na wielkim ekranie.
Źródła:
1. Wywiad z P. Głowackim, podcast "WojewódzkiKędzierski", kwiecień 2024.
2. Wywiad z P. Głowackim, "Rzeczpospolita", lipiec 2016.
3. Wywiad z P. Głowackim, "Pani", czerwiec 2015.
Zobacz też:
Głowacki: Z Karoliną Gruszką jestem gotów grać w każdej chwili
Kuba Wojewódzki wsadził kij w mrowisko. Prawnicy Smaszcz już szykują pozew