Dochodowy biznes córki Zbigniewa Wodeckiego. Tak wypełnia testament ojca
Choć od śmierci Zbigniewa Wodeckiego (†67) mija rok, wielu ludzi wciąż nie może pogodzić się z jego odejściem. Rodzina piosenkarza, którą najbardziej to dotknęło, musiała szybko wziąć się w garść: uporządkować sprawy związane z jego twórczością, niedokończonymi projektami. Wkrótce zobaczymy efekty.
Rusza bowiem Wodecki Twist Festiwal poświęcony przedwcześnie zmarłemu artyście. Kraków będzie rozbrzmiewał piosenkami artysty, który był kimś absolutnie wyjątkowym, kogo bardzo brakuje na polskiej scenie muzycznej... Ale są też sprawy, o których się nie mówi, sprawy rodzinne. Z jedną z takich spraw związana jest córka artysty, Katarzyna Wodecka-Stubbs (44 l.).
Ich relacje, podobnie jak z pozostałą dwójką dzieci, Joanną i Pawłem, nigdy nie należały do łatwych. Także dlatego, że piosenkarz był gościem w domu...
- Mierzył nas swoją miarą, a żadne z nas nie było tak utalentowane jak on. Chodzenie z nim po mieście nie było przyjemne. Czuliśmy się jak kaczuszki, które idą za przywódcą stada, kaczorem, który rozdawał autografy. Nie wiadomo było, czy nas czasem nie zgubi na tym spacerze - wyznała swego czasu "Newsweekowi".
Dopiero kiedy dzieci założyły własne rodziny, stał się im zdecydowanie bliższy. Bardzo chciał zrekompensować im wcześniejszy brak czasu.
- To z nim spróbowałam pierwszych papierosów! - śmieje się Katarzyna. Tak jak kiedyś czekali w piżamach na jego powrót, tak teraz stawiali się ze swoimi rodzinami na kolację w domu rodziców czy restauracji.
Zbigniew Wodecki pomagał dzieciom finansowo. Wspierał je w pomysłach i działaniach. - Z czasem relacja córka - ojciec zamieniła się w stan przyjaźni. Dojrzewaliśmy do tego, potrzebowaliśmy czasu - zdradza Katarzyna Wodecka-Stubbs.
Zbigniew Wodecki doskonale wiedział, że córka marzy o otwarciu sklepu, galerii i restauracji w jednym. Dopingował ją w tym, jak mógł. I tak wkrótce w samym sercu Krakowa Katarzyna znalazła lokal i otworzyła sklep w indyjskimi meblami, bibelotami i wyrobami dla domu.
Funkcjonował przez lata, ale właścicielka nie rozwijała tego miejsca i nie inwestowała w nie odpowiednich środków finansowych... - Zawsze powtarzała ojcu, że potrzebuje odpowiedniej motywacji. On trzymał za nią kciuki i podpowiadał, aby spełniała swoje marzenia - zdradza "Rewii" osoba zaprzyjaźniona z rodziną.
Dopiero po jego śmierci postanowiła zmienić sklep tak, jak od dawna powinien wyglądać i funkcjonować. Dzisiaj to miejsce magiczne, które przyciąga mnóstwo osób. Katarzyna odświeżyła wnętrza i zajęła się sprzedażą mebli sprowadzanych przede wszystkim z Belgii i Francji. A do tego proponuje piękną porcelanę, bibeloty i nietuzinkowe elementy wystroju wnętrz.
Można tam też usiąść, napić się herbaty, popatrzeć na piękne przedmioty i podjąć decyzję o ewentualnym zakupie. Do tego Katarzyna planuje stworzyć internetową wersję sklepu.
- Chcemy pomagać ludziom w poszukiwaniu własnego stylu, eleganckiego, z charakterem. Nie mają to być złote klamki, ale dekoracje z duszą - tłumaczy właścicielka.
Realizację tego pomysłu traktuje jak nigdy niewypowiedziany, ale domniemany testament ojca. Zmarł przecież tak nagle, miał tyle planów...
Doskonale wie, że gdyby jej tata żył, zawsze wpadałby do niej i cieszył się tym pięknym miejscem. I że dużo łatwiej byłoby jej realizować swoje kolejne pomysły, gdyby wspierał ją dobrym słowem i zachęcał do działania. Bardzo jej tego brakuje, ale dzielnie realizuje swoje plany. Jest pewna, że tego życzyłby jej i sobie...
***
Zobacz więcej materiałów: