Reklama
Reklama

Dokument o Harrym i Meghan był hucznie zapowiadany, a wielu rozczarował. To bomba z opóźnionym zapłonem?

Za nami premiera pierwszej części długo wyczekiwanego dokumentu Netflixa o księciu Harrym i Meghan Markle. Zapowiadano trzęsienie ziemi, a tymczasem dostaliśmy ledwie kapiszona. A może to bomba z opóźnionym zapłonem?

Mogłoby się wydawać, że o odejściu Harry’ego i Meghan z rodziny królewskiej powiedziano i napisano już wszystko - media żyją tym wydarzeniem od blisko trzech lat, a prasa, szczególnie brytyjska, wciąż żywo opisuje każdy najmniejszy detal związany z życiem royalsów.

Za wyjątkiem słynnego już wywiadu u Oprah Winfrey z 2021, dotychczasowa narracja nie uwzględniała głosu samych zainteresowanych. I to właśnie chęć opowiedzenia swojej historii zdaje się główną motywacją pary, która postanowiła przybliżyć widzom kulisy jej miłości i królewskich turbulencji w dokumencie "Harry & Meghan", który właśnie miał swoją premierę w popularnym serwisie streamingowym.

Reklama

I to w nie byle jakim stylu, bo dokument podzielono aż na sześć odcinków i dwie tury, jak na prawdziwą sagę przystało. Wszyscy spodziewający się skandalicznych wyznań i wstrząsających opowieści, które wywrócą świat rodziny królewskiej do góry nogami, mogą jednak czuć się zawiedzeni - przynajmniej do czasu premiery kolejnej części.

"Harry i Meghan": co pokazano w pierwszej części?

Co zatem zaserwowali swoim fanom Meghan i Harry, a raczej Meg i H, jak mówi o sobie w dokumencie małżeństwo? Pierwsze trzy odcinki to skrupulatnie opowiedziana historia ich filmowej miłości, która zaczęła się... na Instagramie w 2016.

To właśnie tam brytyjski książę miał zobaczyć nagranie Meghan Markle z filtrem dorabiającym psie uszy i język, szalenie wówczas popularnym w sieci. Oczywiście, to nie był przypadek, bo amerykańska aktorka pojawiła się na profilu ich wspólnej znajomej. Urocze wideo skłoniło royalsa do skontaktowania się z Meghan, a finałem była romantyczna randka w Londynie.

W przeszłości już wielokrotnie mogliśmy usłyszeć o początkach tej relacji, ale dopiero teraz możemy to również zobaczyć - największą siłą "Harry & Meghan" są bowiem archiwalne nagrania i zdjęcia z prywatnych telefonów i aparatów eks-książęcej pary, co pozwala na bezprecedensowy wgląd w ich intymne chwile razem.

Z oczywistych względów, taka chęć podzielenia się osobistymi wspomnieniami była niemożliwa podczas pełnienia obowiązków w brytyjskiej rodzinie królewskiej, co skrzętnie odnotowuje Meghan, sugerująca, że od samego początku jej obecności tam, para nie mogła mówić i pokazywać całej prawdy o tym, jak wygląda ich życie. "To było jak wyreżyserowane reality-show" - rzuca z przekąsem o tym, jak świat dowiedział się, że są razem jesienią 2016.

"Harry i Meghan": mocne strony dokumentu

Niespodziewanie mocną stroną produkcji jest próba osadzenia królewskiego skandalu w klimacie politycznym panującym wówczas w Wielkiej Brytanii i całkiem udana, choć powierzchowna próba, wyjaśnienia rasistowskiej historii tego kraju i źródeł uprzedzeń, nie tyle samych Brytyjczyków, co przede wszystkim brytyjskiej prasy do osób czarnoskórych.

W przeciwieństwie do wspomnianego już wywiadu z Oprah, tutaj oskarżeń i wniosków nie formułuje ani Harry, ani Meghan, a eksperci i historycy. Pozwala to zrozumieć tę niecodzienną i zaskakującą nagonkę, z jaką żona księcia musiała się mierzyć niemal od pierwszego dnia publicznego związku z nim. Nie miejmy złudzeń - autorzy w dobrze wszystkim znany sposób korzystają tutaj z muzyki i budują napięcie, jak gdyby rozmowa toczyła się o wydarzeniach, które zmienią bieg historii ludzkości, ale to typowe dla dokumentów chwyty, które ostatecznie możemy wybaczyć.

"Harry i Meghan": przemilczano temat rodziny królewskiej

Z pewnością zaskakuje fakt, iż w pierwszych trzech odcinkach szokująco mało miejsca poświęcono rodzinie królewskiej, nie licząc może mało ekscytującej anegdoty o pierwszej wspólnej kolacji Harry’ego i Meghan w towarzystwie Kate i Williama - według relacji Amerykanki spotkanie to okazało się dużo chłodniejsze niż przypuszczała i ku jej zdziwieniu, królewski protokół i formalności nie są zarezerwowane jedynie dla wystąpień publicznych.

Skupiono się natomiast na rodzinie Meghan - ojcu, który sprzedawał zdjęcia do prasy i przyszywanej siostrze oczerniającej ją nieustannie w mediach. Gwoździem programu okazała się natomiast Ashleigh, córka Samanthy Markle, publicznie opowiadająca się przeciwko matce. I to wtedy, gdy wszyscy byli pewni, że Meghan nie ma już żadnych asów w rękawie mogących zaskoczyć opinię publiczną. Głos zabrała też w końcu matka celebrytki. To daje nadzieję, że takich niespodzianek czeka nas więcej.

Kolejna odsłona dokumentu już 15 grudnia i wypadałoby wierzyć, że twórcy rozsądnie uznali, że najlepsze warto zostawić na koniec i dopiero w finale odpalić zapowiadaną bombę. Jedno jest pewne - za sprawą produkcji Netflixa imiona Meghan i Harry’ego jeszcze długo nie znikną z nagłówków światowych mediów, a każdy ich gest i wypowiedź będą szczegółowo analizowane. Czy to przyniesie im upragnioną ulgę i napisze ich historię na nowo? A może skończy się to kolejnym kryzysem w brytyjskiej rodzinie królewskiej? Wygląda na to, że odpowiedzi na te pytania poznamy jeszcze w tym roku... Będziecie oglądać?

Zobacz też:

Premiera serialu "Harry i Meghan" wyprodukowanego przez Netflix. Tomasz Lis komentuje pierwszy odcinek

Kolejne przekłamania w serialu platformy Netflix o Meghan i Harrym. Użyto sceny z... Harry'ego Pottera

"Harry i Meghan" na Netflix. Książę przeprasza i wyraża żal za skandal

pomponik.pl
Dowiedz się więcej na temat: Meghan Markle | Książę Harry
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama