Dom Villas jest przeklęty!
Dom, w którym rok temu zmarła Violetta Villas, mieszkańcy Lewina Kłodzkiego określają jednym słowem: przeklęty. "Powinno się go zburzyć" - mówią. "To zły symbol naszego miasteczka".
O śmierci diwy lewinianie dowiedzieli się z telewizji w poniedziałkowy wieczór 5 grudnia 2011 roku. Niektórzy od razu poszli pod dom, w którym gwiazda spędziła ostatnie lata życia. Widzieli radiowozy, karetkę pogotowia, ludzi kręcących się po posesji...
"Pamiętam, że było bardzo zimno. Stałem tam ponad godzinę i chociaż było mi szkoda pani Violetty, w myślach cieszyłem się, że może teraz, gdy jej tu już nie będzie, skończą się wszystkie nasze problemy" - wspomina w rozmowie z "Życiem na Gorąco" jeden z sąsiadów gwiazdy, który dobrze wiedział, że w domu stojącym na uboczu, ogrodzonym od miasta drewnianym płotem i przecinającym gminną drogę prowadzącą na dworzec, od lat rozgrywa się wielki dramat.
Nie chce, by podawać jego nazwiska, bo boi się, że zostanie wezwany na świadka do kłodzkiego Sądu Rejonowego, gdzie toczy się proces, mający wyjaśnić okoliczności śmierci piosenkarki.
Mieszkańcy Lewina, kiedyś bardzo chętnie opowiadający dziennikarzom o tym, jak wielka gwiazda zmieniła ich życie w koszmar, dziś nie chcą rozmawiać z przyjezdnymi. "Po co to rozgrzebywać? Po co o tym pamiętać? O tym wstydzie..." - mówią. Policjanci, lekarz i prokuratorzy, którzy tuż po śmierci Violetty Villas zjawili się w jej domu, byli zdruzgotani tym, co tam zastali.
"Ten dom był śmierdzącą ruiną i wylęgarnią szczurów" - mówi sąsiad. "To przeklęte miejsce" - dodaje. Wybudowany w 1925 roku budynek przy ulicy Obrońców Warszawy 31 w Lewinie Kłodzkim należał przed wojną do niemieckiej rodziny, która w 1945 roku w popłochu porzuciła cały swój dobytek i uciekła z miasteczka.
"Rzucili klątwę na ten dom" - twierdzą mieszkańcy okolicznych gospodarstw. To, ich zdaniem, jedyne wytłumaczenie nieszczęść, które spotkały późniejszych jego mieszkańców.
Rodzice gwiazdy, Janina i Bolesław Cieślak, wprowadzili się do tego domu pod koniec lat 40. ubiegłego wieku. Najpierw, po powrocie z Belgii, gdzie Bolesław pracował jako górnik, zamieszkali w małym mieszkaniu przy lewińskim rynku. Przeprowadzka miała zmienić ich życie.
"Ludzie mówili, że nasz dom to było istne cacko. Kiedy patrzę na to, co Violetka z nim zrobiła, serce mi się kraje" - mówiła kilka lat temu żona Ryszarda Cieślaka, młodszego brata gwiazdy.
Villas miała niespełna 18 lat, gdy wyjechała do Szczecina, zostawiając pod opieką rodziców swego kilkumiesięcznego syna Krzysia. "Dom mojego dzieciństwa tonął kiedyś w różach pnących się po drewnianych drabinkach, był naprawdę piękny" - wspominał Krzysztof Gospodarek.
W 1998 roku piosenkarka wróciła do Lewina, by osiąść po latach w rodzinnej posiadłości. W budynku, odnowionym i wyremontowanym po pożarze, wciąż mieszkał wówczas brat artystki - Ryszard z rodziną. Violetta odkupiła od niego jego część domu i zażądała, by się wyprowadził. Całe miasteczko żyło wtedy przeprowadzką wielkiej gwiazdy do Lewina.
Ówczesny wójt, Jerzy Cierczek, miał wielkie plany związane z nową mieszkanką miasta. "W starym kinie mieliśmy uruchomić rewiowy teatr pani Violetty" - wspominał jakiś czas temu. "Obok jej posiadłości miał stanąć kiosk z płytami i fotografiami, które czasami pani Villas miała osobiście podpisywać. Miała stać w czerwonym kapeluszu na balkonie i machać do turystów"...
Kolejny wójt wydzierżawił piosenkarce za darmo 3 hektary ziemi na schronisko dla zwierząt. Co więcej, pozwolił na zagrodzenie w tym celu gminnej drogi biegnącej przed jej domem i łączącej miasteczko z dworcem kolejowym.
Dzisiaj, choć drewnianego płotu nie ma już na ulicy Obrońców Warszawy, mieszkańcy wciąż nadkładają drogi, by dotrzeć na dworzec.
"Lepiej nie chodzić obok tego domu, bo nie wiadomo, co człowieka może spotkać" - mówią.
AS
48/2012