Dorota Chotecka-Pazura: Moje rodzinne sekrety
Najbardziej cieszy ją, że udało jej się stworzyć kochającą się rodzinę. Dorota Chotecka (53 l.) i jej mąż Radosław Pazura (50 l.) to jedno z najbardziej udanych małżeństw w polskim show-biznesie. Choć życie wiele razy ich doświadczyło, z każdego zakrętu potrafili wyjść... razem. W rozmowie z tygodnikiem "Świat i Ludzie" aktorka wraca do miejsc, które ją ukształtowały. Opowiedziała też o swoich korzeniach oraz relacjach w sławnym aktorskim klanie Pazurów.
"Świat i Ludzie": Wraca pani często do rodzinnego Radomia?
Dorota Chotecka: Mam bardzo mało takich powrotów. Mama i młodszy brat raczej przyjeżdżają do nas. Po prostu im łatwiej jest się zorganizować niż nam. W naszym domu w Konstancinie wyprawiamy więc święta czy jubileusze. Teraz na przykład świętowaliśmy wspólnie urodziny mojej córki i bratanicy. Ale mam wielki sentyment do Radomia, bo przecież spędziłam tam dzieciństwo i młodość.
Jak wyglądał pani rodzinny dom?
- Normalnie, tak jak domy innych dzieci w tamtych czasach. Mieszkałam w małym mieszkaniu w bloku z mamą, z ukochanym ojczymem i młodszym o 5 lat bratem. Każdy z nas był inny, więc mieliśmy pod jednym dachem całą paletę charakterów. Do tego życie umilał nam pies. Rodzice pracowali od 8 do 15, a my chodziliśmy do szkoły. Każdy z nas miał jakieś obowiązki, z których musiał się wywiązać.
A pani co musiała robić?
- Musiałam sprzątać swój pokój, opiekować się psem, co zresztą było przyjemnością. Bardzo szybko nauczyłam się też gotować. Mieliśmy taką zasadę w rodzinie, że jak ktoś przychodził do domu pierwszy, to przygotowywał jedzenie dla innych. Będąc dzieckiem potrafiłam więc ugotować zupę, zrobić drugie danie. Mój rodzinny dom wspominam bardzo miło.
Do kogo była pani podobna?
- Z charakteru nie wiem do kogo byłam podobna, ale z urody – najbardziej do brata. Moja mama była ekonomistką, miała ścisły umysł. A jednocześnie miała świetny gust. Zawsze elegancko się ubierała. Sama szyła sobie sukienki, ozdabiała je. Miała niezwykłą urodę: czarne włosy, piwne oczy, śniadą cerę i nienaganną figurę. Kiedy po raz pierwszy zobaczył ją Radek, a miała około 50 lat, zaniemówił z wrażenia.
A co powiedziała pani mama, gdy go poznała?
- Była przerażona. Wymarzyła sobie bowiem, że wyjdę za mąż za takiego mężczyznę, który da mi mocną stabilizację finansową, zapewni byt. A Radek pochodził z małej miejscowości i na dodatek nie był człowiekiem majętnym. Tak jak ja rozpoczynał życie z jedną walizką. Dopiero jak go bliżej poznała, uspokoiła się.
Czym ją ujął?
- Zobaczyła w nim dobrego, pełnego czułości i miłości do mnie, człowieka. Takich ludzi rzadko się spotyka. Potrafi nie tylko rozśmieszyć, ale też sprawić, że kobieta czuje się przy nim bezpieczna. I nie mam na myśli pieniędzy. Wiem, że on może nawet doły kopać, żeby mi i mojej córce Klarze było dobrze. Dziś Radek to najukochańszy zięć. Moja mama kocha go miłością wielką.
Czytaj dalej na następnej stronie...
A jak pani została przyjęta po raz pierwszy w domu Radosława?
- Pierścionkiem zaręczynowym (śmiech). Naprawdę. Gdy jako studentka przyjechałam do Radka, on wręczył mi oficjalnie, przy rodzicach, pierścionek. A ja doznałam wielkiego szoku, zaniemówiłam. Ale Radek właśnie tak lubi mnie zaskakiwać.
I wtedy przyjęła pani oświadczyny?
- Przyjęłam pierścionek, który był po prostu symbolem, że jego rodzina przyjmuje mnie do siebie. To była pamiątka jego mamy. Zresztą od razu polubiłam się z przyszłą teściową. Zawsze mogłam do niej zadzwonić, poradzić się, pożalić, a ona uczciwie, z sercem, radziła mi.
Czytaj dalej na następnej stronie...
Co was połączyło?
- Nie wiem, chyba po prostu taka siła kobiecej przyjaźni. Ona była jedyną kobietą w swoim domu, miała dwóch synów. A ja wniosłam do rodziny kobiecy świat, którego jej naturalnie brakowało. Od początku mówiła o mnie: córka. I zawsze kończyła rozmowę ze mną „kocham cię córciu”. Dopóki chodziła, zawsze przyjeżdżała do nas z teściem na święta. Teraz niestety mierzy się ze wszystkimi „cieniami” starości. Ale dzięki Bogu mają dobrą opiekę i mieszkają w swoim domu. To widać po nich, że najlepiej czują się u siebie. To prawda, że starych drzew się nie przesadza.
A jakie są dziś wasze relacje z Cezarym Pazurą i jego rodziną?
- Mój mąż jest bardzo zżyty z Czarkiem. Często omawiają sprawy związane z opieką nad rodzicami. Chcą, by niczego im nie brakowało, wiele decyzji podejmują razem. Natomiast na wspólne spotkania z rodzinami nie mamy za dużo czasu. Wszyscy jesteśmy bardzo zajętymi ludźmi. Czarek jest bardzo zajętym człowiekiem, ma dużą rodzinę, obowiązki. My również jesteśmy ciągle w biegu.
Media donosiły, że nie polubiłyście się z jego trzecią żoną Edytą?
- To nieprawda. Szanujemy się, ale też jest między nami duża różnica wieku. Moja bratanica Nastka, córka Cezarego z pierwszego małżeństwa, jest w wieku Edyty. I ja otaczam Nastkę wręcz matczyną opieką. To jest też zupełnie inne pokolenie. Ale pisać, że się nie lubimy to jest za daleko posunięta teza.
Wiele razy tak pięknie opowiada pani o mężu.
- To jest tak, że im więcej lat z nim jestem, tym bardziej dostrzegam w nim te piękne cechy. Między nami jest coraz lepiej, a nie coraz gorzej. Może brzmi to dla niektórych jak bajka a ja... nie umiem podać recepty. Może po prostu trafiliśmy na siebie.
Tyle razem przeszliście... wypadek męża, wieloletnie starania o dziecko...
- Wiem jedno. My nad tym związkiem bardzo pracowaliśmy i wciąż pracujemy. To samo nie przyszło. Nie wyobrażam sobie życia z innym mężczyzną. I bardzo mnie boli, gdy słyszę, że kolejni przyjaciele rozstają się. A mam wrażenie, że czasem po prostu może warto przestać być egoistą, warto słuchać drugiej osoby, wczuć się w uczucia, w potrzeby i pracować nad sobą. Moja mama nauczyła mnie dwóch rzeczy: życiowej odwagi i pokory. I to mi się bardzo przydało w związku. I dziś nie ma dla nas znaczenia wygląd, sława czy pieniądze. Ważne jest, że zawsze możemy na siebie liczyć, że gdy po ciężkim dniu wracam do domu, czeka na mnie mój mąż i córka.
Ostatnio wręczył pani publicznie bukiet kwiatów!
- To prawda, jak zwykle mnie zaskoczył. To było po premierze spektaklu „Kobieta, która ugotowała męża”. Ale widział, jak przez trzy miesiące ciężko pracowałam nad sztuką. Mój mąż jest po prostu cudowny. I każdy, kto go pozna, tak właśnie mówi.
Intryguje mnie jeszcze jedno w pani życiorysie. W internetowej encyklopedii można przeczytać, że pani rodowe nazwisko to Kapusta. Powstało wiele legend na ten temat...
- Prawda jest taka, że Kapusta to jest nazwisko mojego ojczyma. A ja zostałam przy swoim. Nie było żadnych zmian, zresztą ono bardzo mi się podoba, dobrze kojarzy. Ot cała historia!
***
Rozmawiała Aleksandra Jarosz