Dorota Gardias: W tamtym roku poważnie zachorowałam
Dorota Gardias (35 l.) w najnowszym wywiadzie przyznaje, że choroba zmieniła podejście do wielu spraw w jej życiu. Część obowiązków musiał przejąć partner. - Teraz, zamiast pędzić na zakupy czy zajmować się domem, wolę pojechać z Hanią na przejażdżkę rowerem, popracować w przydomowym ogródku, wyjechać w podróż - mówi pogodynka TVN.
Wielu uczestników "Azja Express" opowiada, że ta ekstremalna wyprawa zmieniła ich życie. A pani?
Dorota Gardias: - Ja nie przeszłam tam żadnej przemiany, ale za to mogłam spojrzeć na siebie z boku.
I jak wypadła pani w swoich oczach?
- Mając 37 lat, potrafiłam zarządzać swoimi emocjami, nie wchodziłam w konflikty, mówiłam - kochani, to jest show. Ta postawa bardzo mi się podobała. Zobaczyłam, jak wielkie zmiany zaszły we mnie na przestrzeni lat. Zmiany, nad którymi bardzo mocno pracowałam.
Czyli gdyby jedenaście lat temu wystąpiła pani w takim programie, zachowywałaby się pani inaczej?
- Oczywiście. Gdy zaczynałam pracę w telewizji, byłam zupełnie inną osobą - roztrzepaną, przejmującą się wszystkim, co działo się wokół mojej osoby, mniej skupioną na ważnych rzeczach. Telewizja wydawała mi się miejscem magicznym, zajmowała bardzo dużą część mojego życia.
Ta zmiana w pani jest kwestią wieku czy życiowych doświadczeń?
- I jednego, i drugiego. Duży wpływ na to, kim dziś jestem, miało urodzenie mojej córki Hani cztery lata temu. Ona nadała sens mojemu życiu. Zawsze czułam, że czegoś mi w życiu brakuje, ale nie wiedziałam czego. Hania wypełniła tę pustkę. Ale pamiętam, że kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, przytłoczyło mnie ogromne poczucie odpowiedzialności. Przestraszyłam się.
Czego?
- Wiedziałam, że dam jej miłość, swój czas, dom. Bałam się jednak, że np. mogę jej nie dopilnować, że coś jej się stanie, że pominę w jej wychowaniu coś, co jest niezmiernie ważne.
Hania się urodziła i...
- Stała się celem w życiu, miłością bezwarunkową. Zmieniłam priorytety. Wyznaczyłam sobie np. konkretny czas na pracę tylko do godz. 15. Rzadko pojawiam się publicznie, a na wywiady umawiam się w przerwach między moją pracą. Popołudnia i weekendy są dla rodziny.
Związku z tatą Hani nie udało się jednak uratować.
- Jeśli człowiek nie jest szczęśliwy w związku, to ten brak szczęścia przekłada się na wszystkie inne pola. Również na to, jak wychowujemy dzieci. W atmosferze niezrozumienia nie potrafiłabym zadbać o dobro Hani. Decyzja o rozstaniu to zawsze życiowa porażka. Wiem, że to mój kamień w "plecaku", z którym muszę iść przez życie, natomiast przynajmniej idę. I nawet nie mogę dziś powiedzieć, że się wspinam do góry, tylko idę, dzielnie idę z tym ciężkim plecakiem. Tak jak szłam w "Azja Express".
I nie spada pani w dół.
- I konsekwentnie realizuję swoje plany.
Wnioski, jakie wyciągnęła pani z poprzednich związków?
- Myślę, że to kwestia dobrania charakterów, też możliwość spełniania się, poprawiania swoich charakterów. Albo umiemy się z nim dopasować, także z dążeniami, momentem życia w którym jesteśmy, albo nie. Myślę też, że jak ktoś jest sobie pisany, to po prostu jest.
A teraz jest pani szczęśliwa w związku?
- Jestem. A jeśli chce pani zapytać o ślub, to nie jest mi potrzebny. Jak słyszę pytanie, czy mój obecny partner to ten jedyny, wymarzony, to przypominają mi się wtedy moje rozmowy z koleżankami z liceum. Świat jest taki, jaki jest; życie jest takie, jakie jest. Bardzo chciałabym, życzyłabym sobie, żeby było wszystko dobrze już, żeby się nic nie zmieniało i dążę do tego. Ale życie bywa różne. Skupiam się na tym co tu i teraz. Staram się pracować nad sobą, nad związkiem, nad moją córką i mam nadzieję, że to przyniesie dobre efekty.
Jest pani typem kobiety zadaniowca?
- To efekt tego, że bardzo wcześnie zaczęłam na siebie zarabiać. Wiedziałam, że jeśli o pewne rzeczy sama nie zadbam, to nikt za mnie tego nie zrobi. Ale w tym obszarze też dokonała się we mnie mocna zmiana. Już nie myślę, że muszę robić wszystko sama, bo sama najlepiej zrobię.
Co panią pchnęło do tego, by przepracować tę zmianę?
- W tamtym roku poważnie zachorowałam. To były naprawdę poważne dolegliwości, związane z sercem. Myślę, że to wynik stresu, tego zadaniowego, obowiązkowego trybu życia. Zwolniłam tempo. Pozwoliłam sobie na więcej relaksu. Pozwoliłam, by mój partner Krzysztof przejął ode mnie część domowych obowiązków. Początkowo mnie to denerwowało. Potem zobaczyłam, jaki ma na mnie zbawienny wpływ. Teraz, zamiast pędzić na zakupy czy zajmować się domem, wolę pojechać z Hanią na przejażdżkę rowerem, popracować w przydomowym ogródku, wyjechać w podróż. Ostatnio wyruszyliśmy we trójkę na wyprawę po Tajlandii, Malezji, Indonezji. Niesamowite przeżycia, wspomnienia. Otwierają umysł, rozwijają. Widzę to zresztą po mojej Hani.
Jaka jest Hania?
- Myślę, że jest bardzo szczęśliwa, radosna. Ma w sobie dużo optymizmu, nie stwarza problemów. Teraz ma taki etap, że chce uczyć się cyferek, więc liczymy w kuchni cytryny. Ona sprawia że ja jestem lepszą osobą, mobilizuje mnie, żeby się rozwijać. Np. teraz uczy się angielskiego i ja doskonalę angielski. Ma po mnie, niestety, wrażliwość.
Dlaczego niestety?
- Bo ludziom wrażliwym trudniej się żyje. Ona jest bardzo wrażliwa, wszystkim się przejmuje. Czasem będzie jej trudno odnaleźć się. Będzie się przejmować, płakać. Kiedyś zapytałam moją koleżankę, jak zmienić tę cechę. A ona mi odpowiedziała, że tego nie da się zmienić. Trzeba się nauczyć z tą cechą żyć.
I pani się nauczyła?
- Nauczyłam się zadawać pytania w danej sytuacji, aby móc łagodnie przejść np. jakieś rozczarowanie. I to mi pomaga.
Czego pani dziś pragnie?
- Ta część mojego życia, która jest zawodowa, nie jest dla mnie dziś najważniejsza. Jeśli przydarzy mi się jakaś fajna propozycja, np. prowadzenie jakiegoś "show", to super. Ale jeśli nie, nic się nie stanie. Ja już przeżyłam swoje uniesienia, zwycięstwa i sukcesy w sprawach zawodowych. Teraz chcę po prostu pracować i fajnie żyć. Jestem w tak dobrym miejscu w życiu, że nic nie więcej nie jest mi już do szczęścia potrzebne. Mam marzenie, aby kiedyś wybudować dom od podstaw. A jeśli chodzi o cele, to skupiam się na podróżach. W styczniu jedziemy do Szwajcarii na narty, bo bardzo mi zależy, aby Hania kontynuowała naukę. W maju lub w czerwcu też gdzieś pewnie wyruszymy.
Rozmawiała: Aleksandra Jarosz
***
Zobacz więcej materiałów: