Dorota Gardias: Wszystko mi się zawaliło
Dorota Gardias (35 l.) w życiu osobistym doznała kilku porażek. Dziś próbuje być szczęśliwa, z nowym mężczyzną u boku. "To już ostatni" - śmieje się pogodynka. Jak wspomina trudny czas?
Jak pani sobie radzi z wychowaniem własnej córeczki?
Dorota Gardias: - Wiedza zdobyta na studiach bardzo mi pomaga, uczę Hanię różnych umiejętności plastycznych i muzycznych. Mam dużo cierpliwości do dziecka. Jestem opanowana i trudno wyprowadzić mnie z równowagi. Te cechy będą przydatne, bo Hania wkrótce skończy 3 latka, ma już swoje zdanie, nie chce słuchać, trudno wypracować w niej posłuszeństwo. Reguły i zasady muszą być, ale wprowadzić je w życie i być konsekwentnym nie jest łatwo.
Na jaką kobietę chciałaby ją pani wychować?
- Chcę, by była przede wszystkim dobrym człowiekiem, empatycznym, wyzbytym egoizmu. Bo jeśli dajemy dobro, to ono do nas wraca. Mam nadzieje, że będzie bardzo rodzinna, dla mnie rodzina jest zawsze na pierwszym miejscu. Chciałabym, żeby nie miała żadnych kompleksów, była trochę mniej wrażliwa niż jej mama, bo przez tę wrażliwość można wiele cierpieć. Stawiam też na jej edukację. Marzę, by odnalazła swoje pasje. Jak się robi to, co się lubi, można osiągnąć sukces i żyć szczęśliwie.
Pani życie osobiste to huśtawka: rozwód z mężem, rozstanie z tatą Hani...
- Nie jest to dla mnie powód do dumy, to moje życiowe porażki. Nie potrafię iść pod prąd. Kiedy jest mi ciężko, od razu wszystko mi się zawala - praca, życie towarzyskie. Nie mam wtedy energii i muszę siebie ratować. To nie były decyzje podejmowane pod wpływem chwili. W moim emocjonalnym, życiowym plecaku niosę je jak ciężkie głazy.
Ale pani serce bije już dla innego mężczyzny?
- I to już ostatni przystanek. Mówię to z pełnym przekonaniem.
Jakie cechy ceni pani u płci przeciwnej?
- Odpowiedzialność, zaradność. Ważne, by z partnerem naprawdę tworzyć tandem, razem walczyć z przeciwnościami. Ważne jest dla mnie to, aby mieć wspólne cele i podobne poglądy na życie. Kiedyś myślałam, że przeciwieństwa się przyciągają, ale doświadczenie pokazało, że w relacjach damsko-męskich w moim przypadku to się nie sprawdza.
Chciałaby pani mieć jeszcze jedno dziecko?
- Chciałabym. Moja córka Hania nadała sens mojemu życiu, dzięki niej jestem naprawdę szczęśliwa. Dla niej mogę przenosić góry. Dziecko to najwspanialsza przygoda, największe emocje, najpiękniejsza miłość, jaka mi się kiedykolwiek przydarzyła...
Wiara jest dla pani ważna?
- Była i jest. Wychowałam się w tradycyjnej rodzinie, mam dwóch braci. Rodzice mieszkają w Tomaszowie Lubelskim, jestem z nimi bardzo związana. Gdy mam problem, od razu dzwonię do mamy. Radzę się, wyżalam. Jestem bardzo wierzącą osobą, Hanię uczę modlitw, choć nie chodzę do kościoła zbyt często. Dużo modlę się w domu, a do kościoła zaglądam, kiedy nie ma w nim ludzi, kiedy mogę się wyciszyć i skupić na najważniejszym.
Niedawno obchodziła pani 35. urodziny. Dostała pani gitarę elektryczną...
- To były wyjątkowe urodziny, które urządziłam w domu, w ogrodzie, a że mam dużo zielonej trawy, to wszyscy się zmieścili. Czekało na mnie mnóstwo gości i niespodzianek. Gitara elektryczna Fendera była moim marzeniem. Skończyłam szkołę muzyczną, mój tata jest gitarzystą, miał swój zespół. Muzyka towarzyszy mi od dziecka. Mam dwie klasyczne gitary. Ćwiczę, mam ścięte paznokcie, by móc przyciskać struny i gram córeczce. Ale moim marzeniem było stanąć na scenie z gitarą elektryczną, zagrać jakiś rockowy kawałek i zaśpiewać. To się spełniło. Dostałam też pieska maltańczyka, którego nazwałam Rabuś.
Imię otrzymał na pamiątkę włamania do pani domu w Wilanowie?
- Początkowo myślałam o psie, który pilnowałby posesji, ale maltańczyk na psa obronnego się nie nadaje. Imię dla niego wybierałyśmy razem z córeczką. A ona ogląda "Dorę", bajkę edukacyjną, uczącą języka angielskiego i tam, gdy jeden z bohaterów coś podkrada, pada okrzyk: "Rabuś, nie kradnij!". A maltańczyk skradł nasze serca.
Włamanie musiało być dla pani strasznym przeżyciem?
- To była trauma. Dopiero co się wprowadziliśmy, wszystko było wypielęgnowane, wypieszczone, starałam się uwić sobie piękne gniazdko. Złodzieje wszystko wiedzieli, byli dobrze zorganizowani. Po tym zdarzeniu musiałam się na jakiś czas wyprowadzić z domu. A kiedy wróciłam, pierwsze noce były nieprzespane. Każdy szmer czy stuk stawiał mnie na równe nogi. Nikomu nie życzę takich przeżyć.
***
Zobacz więcej materiałów:
Rozmawiała: Ewa Modrzejewska