Dorota Naruszewicz poświęciła się opiece nad chorą mamą! Przechodzi trudne chwile
Kiedy usłyszała, że jej mama cierpi na alzheimera, była zdruzgotana. Dziś Dorota Naruszewicz (47 l.) mówi, że choroba je do siebie zbliżyła i wyzwoliła pokłady miłości, jednak nie ukrywa, że wraz z rodziną musi teraz podjąć ważne decyzje dotyczące mamy.
Przed laty wycofała się pani z aktorstwa. Łączenie obowiązków zawodowych i rodzinnych okazało się trudne?
W moim przypadku - tak. Jesteśmy z mężem jedynakami, rodzice Tomka mieszkają za granicą, mój tata nie żyje, mama nie mogła pomóc, więc wszystko spadło na kochaną Zosię, opiekunkę. Każdy wyjazd na plan okupowałam stresem. Miałam wyrzuty sumienia, zostawiając dziewczynki. Nie mogłam się w pełni oddać ani pracy zawodowej, ani obowiązkom domowym. Pojawienie się dziecka zmieniło moje myślenie, a córeczka stała się konkurencją dla aktorskiej pasji.
Wcześniej już raz była pani gotowa poświęcić aktorstwo...
Tak. Zakochałam się jeszcze na studiach. Po obronie pracy magisterskiej zrobiłam pożegnalną imprezę dla znajomych ze szkoły teatralnej oraz najbliższych profesorów i wyjechałam do Nowego Jorku. Tam zdecydowałam się budować swoją przyszłość.
W końcu wróciliście do Polski. Wasza miłość trwa już...
Jesteśmy razem od 27 lat.
Jaka jest recepta na udany związek?
Nie mam pojęcia! Oboje jesteśmy indywidualistami, zawsze dawaliśmy sobie sporo swobody. Był też czas, gdy Tomasz studiował w Stanach, ja w Polsce, żyliśmy na odległość... Nie jesteśmy papużkami nierozłączkami. Myślę, że to wszystko składa się na to, że wciąż jesteśmy dla siebie atrakcyjni. Nigdy nie wywieraliśmy na sobie presji.
Nie śpieszyliście się z zalegalizowaniem związku?
Nie, ślub wzięliśmy, kiedy Nina pojawiła się na świecie. Była wspaniała impreza, a my cieszyliśmy się, że możemy przeżyć ten czas razem z naszymi rodzinami i przyjaciółmi.
Jaki był pani rodzinny dom?
Rodzice dali mi dużo wsparcia i miłości. Ale miałam też wspaniałych, kolorowych dziadków. Ojciec taty, Romuald Naruszewicz, jeszcze przed wojną, był znanym trębaczem, solistą w orkiestrze Stefana Rachonia nosił pseudonim "Złota trąbka". Do dziś mam jego zdjęcie, gdy nagrywa w Polskim Radiu. Posiadał artystyczną duszę, niezwykle szarmancki, choć babci nie było z nim łatwo... Zmarł, kiedy miałam zaledwie 12 lat, ale świetnie go zapamiętałam. Z kolei babcia Irenka szefowała w ośrodku wypoczynkowym "Rzemieślnik" w Szczawnicy i dzięki temu miałam najwspanialsze wakacje na świecie. Rodzice zawozili mnie tam latem, a wtedy cały kurort był mój. Jako wnuczka kierowniczki cieszyłam się specjalnymi względami, więc mogłam liczyć np. na darmowe lody w kawiarni "Truskawka".
W pani życiu jest miejsce na przyjaźnie?
Przetrwało kilka z czasów studiów, w tym jedna wyjątkowo dla mnie ważna. Nie widujemy się często, ale zawsze, kiedy już dojdzie do spotkania, nie możemy się nagadać. Mam też grupę przyjaciółek, którą nazywamy Kumi Łumi - razem plotkujemy, żalimy się, radzimy, śmiejemy się, czasem wyjeżdżamy, np. do SPA, żeby się zrelaksować. Przyjaźń jest dla mnie bardzo ważna, a szczególnie lubię przebywać w gronie kobiet, z wiekiem są mi coraz droższe.
A z mamą jest pani blisko?
To jest dla mnie trudny temat. Cierpi na alzheimera. Została zdiagnozowana pod koniec 2017 roku. Ta wiadomość zmieniła mój świat. Długo nie mogłam się otrząsnąć. Teraz nie ma dnia, żebym o tym nie myślała, nie zastanawiała się, co będzie dalej, bo choroba, choć powoli, to jednak postępuje. Nasza rodzina stoi przed decyzjami, co zrobić, żeby zapewnić jej jak najlepszą opiekę, żeby było jej dobrze.
Relacja z mamą bardzo się zmieniła...
Role się odwróciły. Teraz to ja się nią opiekuję i jestem za nią odpowiedzialna. Mam poczucie, że całe jej życie znajduje się w moich rękach. Gdyby była zdrowa, to nasza relacja byłaby piękna, ale zupełnie inna. Choroba sprawiła, że się do siebie bardzo zbliżyłyśmy. Mam do niej dużo cierpliwości i ciepła.
Choroba nie jest tabu?
Jest to temat, którego nie unikam. Trzeba o takich sprawach mówić, żeby inni wiedzieli, że nie są sami w tym cierpieniu. Opieka nad chorymi na alzhaimera, demencję, jest wymagająca i trudna dla najbliższych.
Kolekcjonuje pani najpiękniejsze chwile z mamą?
Jest wiele wzruszających momentów, które staram się utrwalić. Choćby wspólne wyjście do fryzjera. Niedawno namówiłam ją, żeby zjadła przy stole, bo nie zawsze się to udaje. Zrobiłam jej piękne zdjęcie na pamiątkę. Przy tej chorobie takie zwyczajne czynności stają się małymi sukcesami.
Gdy jedna osoba cierpi na alzheimera, choruje cała rodzina?
Tak się często dzieje. Zajmując się mamą, muszę dbać o to, żeby opieka nad nią nie zdominowała naszego życia, nie zniszczyła czegoś ważnego obok.
Mimo przeciwności losu, postanowiła pani wrócić do zawodu.
Tak, dzieci są już duże, więc staram się teraz myśleć o swojej karierze. Chciałabym grać, realizować się i doświadczyć różnorodnych przeżyć związanych z tym zawodem. Mam wiele marzeń, ale jednocześnie wychodzę z założenia, że nie wszyscy muszą zdobyć Mount Everest. Można wchodzić na niższe szczyty i delektować się równie pięknymi widokami.
***
Zobacz więcej materiałów wideo: