Dramat dziennikarza
"Dzieci tęsknią i płaczą za nim" - mówi żona poparzonego Krzysztofa Ziemca (41 l.).
Dziennikarz Telewizji Puls 22 czerwca uległ poważnemu wypadkowi. W jego mieszkaniu na ulicy Cynamonowej w Warszawie wybuchł pożar. Podgrzana przez żonę parafina, nagle stanęła w płomieniach. Ogień przeniósł się na podłogę. Dziennikarz chwycił naczynie i próbował wynieść je na korytarz. Niestety potknął się i wylał na siebie wrzącą ciecz. Stanął w płomieniach. Nie myśląc o bólu pukał do sąsiadów z prośbą o pomoc. Mimo poparzeń, rzucił się do mieszkania, by pootwierać okna. Żona w tym czasie wynosiła śpiące dzieci...
Obecnie przebywa w szpitalu przy ulicy Czerniakowskiej w Warszawie. Jego stan jest bardzo poważny...
"Serce mi się kraje, gdy widzę, jak on cierpi. Czasem nawet ze mną nie jest w stanie dłużej porozmawiać, tak go boli. Przeprasza mnie, jak może, a przecież go rozumiem" - mówi żona Krzysztofa Ziemca w rozmowie z "Na żywo".
"Dzieci Mania (7 l.), Ola (5 l.) i Franek (2 l.) tęsknią i płaczą za nim" - dodaje. Zadają mnóstwo pytań, niecierpliwie czekając na powrót ojca ze szpitala. Posyłają mu laurki, na których "tata jest zdrowy i uśmiechnięty".
Żona dziennikarza nie chce zabierać dzieci do szpitala, gdyż byłoby to dla nich spotkanie zbyt trudne. Sama go odwiedza, zanosi do szpitala obiady, siedzi przy łóżku...
"Nie jest mi łatwo, w domu bardzo mi go brakuje" - mówi ze łzami w oczach.
Są małżeństwem od 15 lat...