Edyta Geppert: Wyszła za swojego wykładowcę. Rodzina męża od początku ją krytykowała
Powinien być mądry, tolerancyjny i dobrze gotować - taki jest ideał mężczyzny Edyty Geppert (64 l.). Taki też jest Piotr Loretz (72 l.), jej mąż. Są małżeństwem z ponad 30-letnim stażem. Początki nie były jednak łatwe.
Poznali się podczas egzaminów wstępnych na wokalistykę do Warszawskiej Szkoły Muzycznej im. Fryderyka Chopina. Ona była jedną z kandydatek, on zasiadał w komisji. Zaśpiewała węgierską piosenkę i "Sztuczny miód" Agnieszki Osieckiej. Oczarowała słuchaczy, w tym przyszłego męża.
Piotr został jej wykładowcą interpretacji. Początkowo nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogliby zostać parą. Gdy śpiewała na jego zajęciach, zdarzało się, że sznurował buty lub przeglądał gazetę. Irytowało ją to i dekoncentrowało. Jednak to właśnie on powiedział jej potem, że ma wielki talent.
- Zaprzyjaźniliśmy się. Imponował mi mądrością, wiedzą, spokojem - przyznaje.
Pochodzili z dwóch różnych światów. To ich do siebie przyciągało. Ojcem Piotra był znany aktor Mieczysław Milecki. Przy rodzinie męża czuła się jak Kopciuszek. Krytykowali ją, mówili, że w jej śpiewie brakuje nowoczesności, ale ukochany powtarzał, że piękno nie może być niemodne.
Miał duży dorobek, ale zostawił Teatr Polski i został menedżerem żony, reżyserem jej występów, konferansjerem. Zawodowo doskonale się rozumieli, ale w ich domu czasem iskrzyło.
Obydwoje mają silne charaktery. On jest urodzonym przywódcą, ona nie lubi nikomu się podporządkowywać.
Na Edytę duży wpływ miała rodzina, zwłaszcza dziadkowie ze strony mamy. Byli Węgrami. Przyjechali do Polski w 1951 roku i zamieszkali w Nowej Rudzie na Dolnym Śląsku.
Tęsknili za swoją ojczyzną, ale nigdy nie dociekała, dlaczego uciekli. Czuła, że mama unika tego tematu. Antidotum na smutki była muzyka.
- Cały dom od rana rozbrzmiewał śpiewem. Moim, mamy Zyty i babci Olgi - opowiada. Oczywiście po węgiersku.
U Geppertów rumuński i bałkański folklor odtwarzał też z adapteru dziadek, który z każdej podróży przywoził mnóstwo płyt. Kochał akordeon i namówił wnuczkę, by nauczyła się na nim grać. Wymarzył sobie, że będzie miała najlepszy instrument. Kupił jej oryginalny Weltmeister.
Drobną pięciolatkę ledwo było zza niego widać i trzeba go było wymienić na mniejszy. Edycie nieźle szło, lecz po siedmiu latach porzuciła naukę. Marzyła o pianinie, ale rodziny nie było stać na taki instrument.
Nie przestała jednak śpiewać i jako nastolatka dołączyła do zespołu ludowego Nowa Ruda. Dzięki występom wyjechała pierwszy raz za granicę. Tam zobaczyła, że świat nie przypomina jej szarych i ponurych okolic. Myślała, aby w przyszłości zostać krawcową, fryzjerką lub nauczycielką. Nawet w snach nie wyobrażała sobie, że będzie żyła z muzyki.
Wyjazd do stolicy początkowo ją rozczarował. Tęskniła za bliskimi, miastem, w którym się wychowała. Ale to w Warszawie zaczęła się na dobre jej przygoda z piosenką.
Rozpoznawalność ją peszyła. Czuła się onieśmielona tym, że ludzie podchodzą do niej na ulicy, prosząc o autograf. Z czasem nabrała pewności, stała się radośniejsza, spokojniejsza, bardziej pokochała życie.
Mimo że zrobiła wielką karierę, zawsze podkreślała, że jej największym sukcesem jest syn, Mieczysław. Imię nadali mu z mężem po sławnym dziadku ze strony ojca.
- Moje spojrzenie na wszystko, na cały świat, po urodzeniu Miecia zmieniło się na pozytywne. Doznałam szczęścia - podkreśla.
Gdy przyszedł na świat, sławna mama zrezygnowała dla niego z występów. Przez dwa lata opiekowała się dzieckiem, i nawet zaczęła myśleć, że nie wróci na scenę. Mąż przekonał ją jednak, że nie może zaprzepaścić swojego talentu.
Edyta Geppert otacza się przyjaciółmi. Dzięki temu czuje się bezpieczniejsza. Zawsze są przy niej, gdy tego potrzebuje. Odwzajemnia się tym samym. Śmierć mamy, która przez jakiś czas mieszkała w ich domu, ją zdruzgotała. Były ze sobą bardzo blisko, bo Edyta wychowała się bez ojca.
Piosenkarka robiła wszystko, by ją uratować. Tyle chciała jej jeszcze powiedzieć, ale chora odkładała te rozmowy na jutro. To jutro nigdy nie nadeszło. Od tej pory minęło wiele lat, ale artystka często myślami jest przy ukochanej mamie.
Była jej najlepszą przyjaciółką. Jak mówi, bardzo wymagającą i bardzo dumną z córki. - Mocno ją kochałam. Wierzę, że ona mnie też - zwierza się artystka.
Długo trwało, zanim oswoiła się z jej odejściem. Dziś już może spokojnie o tym mówić. Choć bywają takie chwile, że tęsknota wraca. - Często myślę, co by mama w danej sytuacji zrobiła - wyznaje ze smutkiem.
***
Zobacz więcej materiałów: