Elżbieta Barszczewska: jej życie było naznaczone skandalami
Jej przyjściu na świat 29 listopada 1913 r. towarzyszył skandal. Maria Szumska, matka aktorki Elżbiety Barszczewskiej (†73 l.), i jej ojciec, bogaty przemysłowiec Witold Barszczewski, nie mieli bowiem ślubu. Co więcej, mężczyzna był już żonaty z inną kobietą! Rodzina wyparła się zarówno małej Eli, jak i jej mamy.
Kiedy Wiktor poznał Marię, trzydziestoletnią pannę, zakochał się w niej bez pamięci. Ale był wtedy wciąż formalnie mężem Albiny.
- Żona nie chciała mu dać rozwodu, chociaż faktycznie dawno już ze sobą nie żyli - relacjonowała Maria Dąbrowska, kuzynka Szumskiej.
Wkrótce okazało się, że zakochani zostaną rodzicami. Maria postanowiła sama wychować córeczkę. Jej rodzice byli tym oburzeni i zerwali z córką wszelkie kontakty. Sytuacja zmieniła się diametralnie, gdy niedługo później wybuchła pierwsza wojna światowa i Witolda ewakuowano na Wschód. Wtedy otworzyło się serce rodziców Elżbiety. Szumscy ściągnęli córkę z wnuczką do siebie i z miejsca na zabój zakochali się w rozkosznym maleństwie.
Po zakończeniu wojny ojciec aktorki wrócił do Warszawy. Miał wtedy 50 lat, z żoną nie doczekali się dzieci, więc zgodnie z prawem mógł sam uznać Elżunię za swą prawowitą córkę, co z wielką ochotą uczynił.
"Korzystając z nastręczających się możliwości, chciał się również legalnie ożenić z Marią, lecz ona, przywykłszy do życia na własną rękę, nie chcąc psuć wspomnienia ich bezinteresownego romansu i bojąc się ściągnąć na dziecko złorzeczeń pierwszej żony, wyjść już za niego nie chciała" - pisała po latach w "Dzienniku" Dąbrowska.
- Wyrosłam wewnątrz skłębiona i rozważna, na zewnątrz chłodna i prosta - tak Barszczewska podsumowała po latach pierwszy okres swojego życia.
Jej ciotka Wanda Barszczewska, siostra ojca, była cenioną aktorką. Mówiło się, że młodziutka dziewczyna poszła w jej ślady. W 1934 r. ukończyła studia i wkrótce potem zadebiutowała w Teatrze Polskim, której to scenie pozostała wierna prawie przez całe życie. Jej kariera rozwijała się błyskawicznie. Grała nie tylko w teatrze, ale i w filmach. To ona wcieliła się w postać Stefci Rudeckiej w "Trędowatej" z 1936 r. A rok później zagrała podwójną rolę: Beaty, żony profesora Wilczura i jego córki Marysi w "Znachorze".
W tym ostatnim filmie z 1937 r. towarzyszył jej na planie aktor i reżyser Marian Wyrzykowski, który już od kilku lat usilnie zabiegał o względy Elżbiety. Nie był zresztą jedynym, walczącym w tym czasie o serce panny Barszczewskiej. W 1938 r. Dąbrowska opisała w swoim "Dzienniku" wspólny spacer z młodziutką Elżunią, która się jej zwierzała: "Kocha się w niej dwu aktorów Jan Kreczmar i Marian Wyrzykowski. A ona nie wie, którego z nich kocha naprawdę i nawet w ogóle, czy którego z nich kocha. W dodatku obaj są żonaci. Lecz oto trzeba zrobić wybór".
Ten padł na Mariana, z którym poznali się w 1933 r. w szkole teatralnej, gdzie Barszczewska uczyła się aktorstwa, podczas gdy starszy o dziewięć lat Wyrzykowski studiował tam reżyserię. W tym czasie, gdy ona wchodziła dopiero w dorosłe życie, on miał już bagaż doświadczeń w postaci żony i córki. Elżbieta spotykając się z kochankiem, nie umiała się uwolnić od skrupułów natury moralnej.
Ale miłość nie pozwalała jej się już cofnąć. Jej ukochany też był owładnięty namiętnością, której raz nie chciał się poddać, a kiedy indziej nie potrafił oprzeć. Oboje bardzo się miotali, ale uczucie okazało się silniejsze od rozsądku. Choć na drodze do szczęścia musieli pokonać wiele przeszkód.
Druga wojna światowa jeszcze skomplikowała ich sytuację. Przeżyli wprawdzie Powstanie Warszawskie, ale po jego upadku trafili do obozu, skąd uciekli i na rok się rozdzielili. Elżbieta znalazła się Łodzi, a jej ukochany w Warszawie. Najważniejszy w ich wspólnym życiu okazał się 1946 r. Barszczewska jak na skrzydłach wróciła wtedy z tułaczki do stolicy i do Mariana, który już tam na nią czekał.
Wreszcie 3 lutego wzięli upragniony ślub. Wesela nie było, tylko herbata u znajomych, a po niej pan młody pojechał do radia, a jego świeżo poślubiona żona do teatru.
6 czerwca tego samego roku Elżbieta powiła syna Juliusza. Stabilizacja, którą udało im się osiągnąć, zapewniła im tylko pozorny spokój. Burze ich nadal nie omijały. W 1953 r. samobójstwo popełniła Czesława Szurszewska, pierwsza żona Wyrzykowskiego. Czy rozwód przyczynił się do tej tragedii?
Mimo braku jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, Barszczewska zmagała się z wyrzutami sumienia. Kilka lat później napisała jednak w pamiętniku: "To dziwne, spośród mężczyzn, którzy ofiarowali mi swe namiętne czy głębokie uczucie na chwilę czy na całe życie, gdybym mogła na nowo wybierać, wybrałabym właśnie Mariana. Kocham go i właśnie on, a nikt inny miał być ojcem mojego syna Jula!".
Po kilku latach zaś dopisała: "Jest mój malutki dom, który kocham! Jesteśmy troje ludzi!... Zakotwiczeni w małej przystani. Dwoje ludzi dorosłych i jeden mały człowiek, za którego oboje jesteśmy odpowiedzialni".
Piękne słowa nie do końca szły jednak w parze z czynami ich autorki. Stało się to jasne, gdy serce Eli zabiło mocniej na widok innego mężczyzny, którego nie potrafiła z niego wyrzucić. W końcu lat czterdziestych do Teatru Polskiego zaangażował się Władysław Hańcza, który w życiu prywatnym był mężem znanej aktorki Barbary Ludwiżanki.
Przystojny i inteligentny aktor podobał się kobietom. Na scenie wiele razy występował w parze z Elżbietą. W połowie lat pięćdziesiątych fikcja teatralna zamieniła się w rzeczywistość. Elę i Władka połączył romans. Pikanterii sytuacji dodawał fakt, że Hańcza i Wyrzykowski byli przyjaciółmi.
Związek kochanków nie trwał na szczęście długo, więc nie zagroził trwałości ich małżeństw ani nie zniszczył przyjaźni Hańczy z mężem Barszczewskiej, która przetrwała do śmierci Wyrzykowskiego w 1970 r. Ostatnią rolę mąż Eli zagrał w spektaklu reżyserowanym przez jej byłego kochanka. Hańcza zmarł siedem lat po nim.
Mimo że odeszli jej bliscy, Barszczewska nie czuła się opuszczona. Jej syn Julek, który też został aktorem, bardzo się o nią troszczył. Jego opieka stała się konieczna szczególnie wówczas, gdy gwiazda ciężko zachorowała na Alzheimera. Zmarła 14 października 1987 r. w Warszawie. 15 lat później z życiem pożegnał się jej syn.