Reklama
Reklama

Elżbieta Dmoch: Reporterzy dotarli do gwiazdy 2 plus 1. Smutne, jak dzisiaj żyje

Elżbieta Dmoch (68 l.) straciła sens życia, tworzenia i występowania. Żyje w swoim świecie wypełnionym wspomnieniami.

Ponoć piosenka "Windą do nieba" (sprawdź!) powstała w jedną noc. Jej pierwsza wersja nagrana w warszawskim mieszkaniu na magnetofonie marki Grundig niewiele różni się od tej, którą utrwalono na płycie.

W 1978 roku zdobyła 1. miejsce na festiwalu w Sopocie i od razu stała się wielkim hitem. I choć opowiada o nieszczęśliwej miłości, do dziś znajduje się na liście najpopularniejszych utworów wykonywanych na weselach.

Reklama

Do piosenki nagrano teledysk. Autentyczne, wiejskie wesele, na którym pośród tańczących gości bawią się członkowie zespołu.

Po latach jeden z nich wspominał, że to telewizja opłaciła przyjęcie. Zabawa była przednia do czasu, gdy do gości dotarły przerażające wieści o tym, że na tyłach szopy nakręcono scenę rozerwania welonu o wystający z płotu gwóźdź. Według przesądu, przerwany welon ślubny wróży nieszczęście parze młodej.

Ekipa i muzycy musieli w pośpiechu opuszczać przyjęcie. I być może to fatalne zdarzenie było też początkiem nieszczęść, jakie stały się udziałem Elżbiety Dmoch, wokalistki 2 plus 1.

W zespole to ona świeciła najjaśniej. Była gwiazdą, która urodą, wdziękiem i talentem przyciągała tłumy. Najpierw oczarowała Janusza Kruka, który wraz z zespołem Warszawskie Kuranty grał w jej liceum na studniówce.

Zakochał się w 17-latce od pierwszego wejrzenia. Gdy okazało się, że piękna dziewczyna potrafi też cudownie śpiewać i grać na flecie, nie zamierzał wypuścić jej z rąk.

Miał wtedy 22 lata, żonę i córkę Lilianę, lecz dla nowej miłości zostawił rodzinę. Tak rozpoczęły się nierozerwalne ze sobą dwie historie: miłości i popularnego zespołu.

Jako grupa 2 plus 1 zadebiutowali w 1971 roku. Ślub wzięli dwa lata później, gdy Andrzej uzyskał rozwód. Elżbieta miała 22 lata. Kochała Andrzeja ponad wszystko. On dla niej zmienił całe swoje życie i wydawało się wówczas, że już zawsze będą szczęśliwi.

Szturmem wtargnęli na rynek muzyczny. Nagrywali przebój za przebojem, a ich kolejne płyty sprzedawały się jak świeże bułeczki. To oznaczało nie tylko popularność, ale i duże pieniądze.

Elżbieta i Janusz kupili dom z ogrodem na warszawskiej Sadybie. W piwnicy urządzili studio nagraniowe. Taką ekstrawagancją nie mógł pochwalić się w tamtych czasach w stolicy nikt inny.

Ich dom był zawsze otwarty dla przyjaciół. Zdarzało się, że goście nie wychodzili od nich przez wiele dni. Janusz był w swoim żywiole. Elżbieta wolałaby nieco spokojniejsze życie, ale tak bardzo kochała męża, że zgadzała się na wszystko.

Nieustające pasmo sukcesów zawodowych przerwała decyzja Janusza o odejściu od żony.

Rozwód zburzył całe jej życie. Przecież wszystko robili razem: żyli i pracowali. Rozstanie spowodowało, że po 1985 roku zespół występował coraz rzadziej. Jednak Elżbieta wciąż miała nadzieję, że Janusz do niej wróci.

Wydawało się, że nigdy nie pogodziła się z faktem, że miał już nową rodzinę: żonę i dwóch synów. Jednak prawdziwy wstrząs w jej życiu nastąpił w czerwcu 1992 roku. Janusz Kruk zmarł na zawał serca mając zaledwie 46 lat.

Wraz z jego odejściem zawaliło się całe jej życie. - Złota rybko, proszę cię o łut szczęścia - wyszeptała najskrytsze życzenie w programie Krzysztofa Szewczyka "Dozwolone od lat 40.".

Był 1998 rok i jeszcze wszystko mogło się odmienić. Niestety, złota rybka nie usłyszała jej prośby.

Elżbieta przez długi czas mieszkała sama w niedużym mieszkaniu w Warszawie. Ale w końcu musiała je opuścić z powodu zaległości czynszowych.

Wyjechała na wieś. Zaszyła się na odludziu w nieogrzewanej chałupie w małej wsi niedaleko Tarczyna.

Całe godziny spędzała, siedząc na pustym przystanku autobusowym i patrzyła w dal. Tam odnaleźli ją reporterzy.

Dzięki pomocy przyjaciół wróciła do stolicy. Zamieszkała u matki, która przyjęła ją z otwartymi rękami. Jednak szczęście trwało krótko.

Po roku mama zmarła, a Elżbieta przeżyła kolejne załamanie. Jej stan był na tyle poważny, że znalazła się w szpitalu.

Dziś Elżbieta Dmoch żyje w swoim świecie wypełnionym wspomnieniami. Od dawna straciła sens życia, tworzenia i występowania.

Reporterom mówi wprost, że nigdy nie wróci już do śpiewania. To zamknięty rozdział jej życia. "Straciłam miłość do muzyki i ludziom nic do tego" - podkreśla.

Choć przyjaciele próbują ją wspierać, wokalistka nie chce ich pomocy i odtrąca życzliwe gesty.

Czyżby przerwany welon podczas kręcenia teledysku do "Windą do nieba" był tą wróżbą, która przyniosła jej tyle cierpienia?

Rewia
Dowiedz się więcej na temat: Elżbieta Dmoch
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy