Elżbieta Duńska-Krzesińska słono zapłaciła za swoją odwagę. Władza pozbyła jej się z kraju!
Elżbieta Duńska-Krzesińska (†81) dla kibiców była bohaterem narodowym, dla władz niewygodną sportsmenką, której postanowiono pozbyć się z kraju.
Pod koniec ubiegłego roku zamknął się ważny rozdział w historii sportu. To wtedy jedna z najwybitniejszych polskich lekkoatletek, rekordzistka świata w skoku w dal, udała się na wieczny spoczynek. Jej niezwykłość polegała nie tylko na ogromnym talencie, który dostarczył kibicom wielu wzruszeń, ale też na tym, że nie dała się zastraszyć działaczom sportowym. Za to jednak musiała słono zapłacić...
Wychowana na warszawskich Młocinach Ela była skromną i szalenie pracowitą dziewczyną. Jej sportowe sukcesy i kobiece atrybuty: szczupła sylwetka i duże oczy otoczone firanką zalotnych rzęs, sprawiły, że lekkoatletka nie mogła opędzić się od adoratorów. Lgnęli do niej zarówno przedstawiciele zagranicznych reprezentacji, jak i nasi rodacy.
Na nic zdały się zaloty Marka Petrusewicza, rekordzisty świata w pływaniu, czy poety Tadeusza Kubiaka, który poświęcił jej wiersz wydrukowany później w "Expressie Wieczornym". Nie udało się im poruszyć serca warszawianki. Wybrankiem Duńskiej, a potem jej mężem, został siedem lat starszy, przystojny tyczkarz Andrzej Krzesiński.
Problemy dopadły ich w 1956 r., gdy Ela wraz z ukochanym, wówczas już jej trenerem, miała wyjechać na mistrzostwa olimpijskie do Melbourne. Niestety, komunistyczne władze nie zgodziły się wypuścić z kraju Andrzeja.
W akcie zemsty, po zdobyciu złotego medalu, Duńska-Krzesińska pozwoliła sobie zażartować, że "wybierze wolność". Prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego, Włodzimierz Reczek, dwoił się i troił, by nie doszło do skandalu. Po powrocie zaczął się dla Eli trudny okres.
Czytaj dalej na następnej stronie...
Działacze sportowi dawali jej odczuć, że jest dla nich solą w oku. Musiała znosić szykany, blokowano wszelkie inicjatywy z jej strony. Nie zaprzestano tego procederu nawet po przedwcześnie zakończonej karierze sportsmenki, którą wymusiło uszkodzenie mięśnia sercowego. Nie zamierzała się poddać. Zajęła się pracą z dziećmi. Ale i tę radość jej odebrano.
- Pewnego dnia do hali, w której opowiadałam młodzieży, jakie elementy będziemy trenować, wszedł szef wyszkolenia sekcji lekkiej atletyki, Stefan Paszczyk. Usłyszałam: "Od dzisiejszego dnia zostaje koleżanka zwolniona z funkcji trenera". Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz - wspominała po latach.
Komunistycznym działaczom w końcu udało się pozbyć dumy narodu. Nasza mistrzyni, nie widząc dla siebie perspektyw, zdecydowała się na emigrację zarobkową. Przez 20 lat, razem z mężem, z sukcesami kształciła w USA uzdolnioną sportowo młodzież. Dopiero po powrocie do kraju w 2001 r., już w nowej Polsce, doczekała się uznania. O jej dobre imię nigdy nie przestał walczyć mąż. Starszego pana często można spotkać przy grobie ukochanej żony na warszawskich Powązkach.