Elżbieta Romanowska: Dojście do zdrowia zajmie mi jeszcze trochę czasu!
Elżbieta Romanowska (33 l.) strzeże swojej prywatności jak mało kto, ale nie wszystko udaje się jej ukryć. Schudła, wyładniała, ma więcej energii i częściej się uśmiecha. Kto stoi za tą metamorfozą?
Udział w „Tańcu z Gwiazdami” sprawił, że aktorka na każdym kroku spotyka się z dowodami sympatii fanów. Mimo iż Kryształowej Kuli nie zdobyła, program opuściła z tarczą. Teraz jest silniejsza i bardziej otwarta, twardo stąpa po ziemi.
Aktorka opowiedziała „Na żywo” o ubocznych skutkach tanecznego show, a także o tym, czy dostaje matrymonialne propozycje oraz do kogo lubi się przytulać.
Patrząc na ciebie, trudno dostrzec dawną Elę. Sporo schudłaś.
- Rzeczywiście, to jest ten przyjemny efekt uboczny programu. Straciłam ponad 13 kilogramów. Teraz mam w sobie dużo więcej energii i przyjemniej patrzy mi się w lustro.
Rezultaty cię zadowalają. Czy będzie ciąg dalszy odchudzania?
- Utrata wagi jest związana przede wszystkim z wielogodzinnymi ćwiczeniami, ale też z odżywianiem. Nie mam takiego celu, by dalej zrzucać kilogramy. Ale nawyki żywieniowe nie zmieniły się tylko dlatego, że „Taniec z Gwiazdami” się skończył.
Taneczne show to nie tylko radość, ale i łzy...
- Coś o tym wiem. Cały czas kontynuuję rehabilitację, bo podczas programu nabawiłam się kontuzji. Niestety, myślę, że dojście do zdrowia zajmie mi jeszcze trochę czasu. Ale z tańca nie zamierzam zrezygnować. Nadal będzie obecny w moim życiu, choć oczywiście już w nieco innym wymiarze.
Taniec zbliża ludzi. W programie rozkwitło niejedno uczucie. Twoje serce nie zabiło mocniej?
- O żadnych romansach nie było mowy. Z moim tanecznym partnerem, Rafałem Maserakiem, skupiliśmy się głównie na tańcu.
A od fanów nie dostawałaś matrymonialnych propozycji?
- Żadne do mnie nie dotarły (śmiech)... Za to od wielu osób otrzymywałam dowody sympatii.
Przyjaciele twierdzą, że masz tradycyjne podejście do relacji damsko-męskich.
- To prawda. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że nie jestem zbyt śmiałą osobą. Dlatego pierwszego kroku w stosunku do mężczyzny sama nie zrobię. To nie leży w mojej naturze.
Gdzie zatem zamierzasz znaleźć swojego rycerza?
- Takiego, o jakim myślę, to chyba tylko w średniowieczu (śmiech)...
Niedawno obchodziłaś 33. urodziny. Rodzina nie namawia do małżeństwa, założenia rodziny?
- Moi bliscy bardzo mnie wspierają. Rodzice pozwalają mi żyć własnym życiem i niczego na mnie nie wymuszają. Wszelkie decyzje zostawiają mnie. W końcu jak coś zrobię źle, sama będę ponosić konsekwencje. Jak każdy mam prawo do błędu.
Czy instynkt macierzyński daje czasem o sobie znać?
- Na pewno kiedyś tak będzie. Uważam, że na wszystko w życiu jest czas i miejsce. Nie jestem osobą, która ma zaplanowane całe życie. Na razie spełniam się zawodowo.
A po pracy pędzisz do swojego nowego przyjaciela?
- Tak, czworonożnego. To pięcioletni piesek o imieniu Browar. Dużo w życiu przeszedł. Ktoś wyrzucił go z samochodu, a potem zwierzak trafił do mnie. Zaopiekowałam się nim. Praktycznie się nie rozstajemy. Często jeździ ze mną na plan zdjęciowy. Cieszę się, że nie ucierpiała jego psychika. Widać, że kocha ludzi, lgnie do nich. Jest łagodnym, ufnym psem i wielkim pieszczochem. Dziś nie wyobrażam sobie bez niego życia.
Rozmawiała: Lena Jaret