Emilian Kamiński rezygnuje z wakacji! "Będę musiał wziąć kredyt, aby jakoś przeżyć"
Nie tylko Agata Młynarska nie przepada za wypoczynkiem nad Bałtykiem. Emilian Kamiński (64 l.) także nigdy w życiu nie wybrałby się nad polskie morze. Dlaczego?
Byłeś już na wakacjach?
Emilian Kamiński: - W tym roku akurat nie. Nie ze względu nawet na pracę w teatrze, ale nałożyły się na to różne inne wydarzenia. Ale też nie potrafiłbym odpoczywać leżąc w piachu nad Bałtykiem.
Dlaczego?
- Zaraz bym piłką dostał, ktoś by mi kukurydzę wciskał, jagodzianki, reklamował to wszystko, krzycząc nad uchem. A ja zdecydowanie wolę spokój.
To może gdzieś za granicę? Nowa Zelandia, Madagaskar...
- To wszystko pięknie brzmi, tylko na to jeszcze trzeba jednak zarobić. A wiesz ile kosztuje teatr?
40 tys. płacisz za czynsz.
- Potrzebuję miesięcznie 150 tys. zł. Muszę taką sumę zarobić z biletów, wynajmu. Nie mam żadnych dotacji. Czasem dostajemy pieniądze na konkretne inwestycje. Jednak na czynsz czy działalność artystyczną nie dostaję ani grosza. Nie wiem, czy w tym roku nie będę musiał wziąć kredytu, aby jakoś przeżyć.
Chodzą pogłoski, że jesteś pracoholikiem.
- A kto to jest. A jak ktoś lubi swoją pracę to co? Prowadzenie teatru wymaga gigantycznego zaangażowania, przynajmniej w moim przypadku.
A ryby? Jeździsz jeszcze trochę połowić?
- Oczywiście. Może jutro pojadę na parę godzin. Na rybach właśnie mam ten czas, kiedy nie myślę o sprawach zawodowych. Wtedy medytuję. Zresztą medytuję od dziecka. Kiedy byłem małym chłopcem chodziłem do lasu, siadałem pod drzewem i wyłączałem myśli. Woda bardzo uspokaja. Mam więc ten wolny czas, umiem złapać dystans. Poza tym przez lata układałem sobie zespół z odpowiedzialnych i zaangażowanych ludzi, którzy wiedzą jak prowadzić teatr, zatem - ma mi kto pomagać.
Udało ci się też ułożyć rodzinę.
- Mam świetną żonę, 25-letnią córkę Natalię i dwóch fantastycznych synów: 13-letniego Cypriana oraz 19-letniego Kajetana.
Synowie są podobni do ciebie?
- To są dwie różne osobowości. Kajetan jest wyważony, spokojny, a Cypriana wszędzie nosi. Obaj są bardzo szlachetnymi młodymi ludźmi. I przyznam, że nie mieliśmy z nimi większych problemów wychowawczych.
Wychowywałeś ich twardą ręką?
- Nigdy ich nie uderzyłem. Może raz dałem klapsa. W dzieciństwie byłem bitym dzieckiem, więc wiem jak to działa na dzieci.
Dostawałeś lanie za to, że coś przeskrobałeś?
- Nie chcę rozmawiać o moim dzieciństwie. Nie wracam do niego. Jeśli już to jedynie do tych drzew, przy których siedziałem, bo raczej bywałem poza domem. Potem zrobiłem sobie taką piwnicę, w której chętnie siedziałem i też medytowałem.
Czasem warto wrócić do wspomnień.
- Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia.
Nie ma żadnych demonów przeszłości?
- Nie ma. Jestem dziś taki, jaki jestem. Żyję tu i teraz. Nie będę babrał się w przeżyciach z dzieciństwa, bo to mi nie jest do niczego potrzebne. Demonami przeszłości są dla mnie raczej wydarzenia z Powstania Warszawskiego. W Warszawie mieszkam od pokoleń, tu jest ponad milion przelanej krwi, to jest moja rana, którą mam w sercu.
Dzięki przeszłości można lepiej zrozumieć siebie.
- Jestem temperamentny. Mnie to nie przeszkadza. Mam w życiu do wykonania zadania i skupiam się na tym. Idę do przodu. Kiedyś ks. Jerzy Popiełuszko, który u mnie w teatrze ma swoją kapliczkę, jeden z najwspanialszych ludzi, jakich poznałem, zdradził sekret, jak żyć.
Jak?
- Powiedział mi: "trzeba służyć - rodzinie, ludziom, publiczności. Nie patrz ciągle na siebie, patrz na nich - czego oni od ciebie potrzebują". I ja się tego trzymam, po to zostałem aktorem, po to stworzyłem teatr.
A nie chciałeś być lekarzem?
- Chciałem, ale u mnie w szkole, w technikum ekonomicznym nie było biologii. Ledwo udało mi się trafić do szkoły średniej. Zresztą to zasługa mamy, bo tata wobec mnie miał inne plany. Mając 17 lat już wiedziałem, że chcę być aktorem. Utrzymywałem się już sam, pracując na budowie, przy zbiorach owoców, robiłem różne przedmioty, które potem sprzedawałem, zbierałem makulaturę, butelki.
Życie cię zahartowało.
- Nie oglądam się wstecz i nie rozpamiętuję. Było, minęło, a ja robię swoje.
Jakie wartości przekazujesz swoim dzieciom?
- Chciałbym, aby potrafili odpowiedzieć sobie na trzy proste pytania: Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy? Dokąd idziemy? Chciałbym, aby szanowali starszych, kobiety i nie czynili zła.
Rozmawiacie o sprawach bieżących, polityce...
- Oczywiście że tak. Staram się im przekazać zdrowy pogląd na świat. Wolałbym na przykład, aby muzułmańscy emigranci do naszego kraju nie trafili. Niech przyjeżdżają rodacy z Ukrainy, Kazachstanu, Białorusi. Bo widzę, co dzieje się we Francji, w Niemczech. Uważam też, że trzeba wprowadzić wiele zmian w funkcjonowaniu demokracji. Powinna być kara śmierci za bestialskie zadawanie śmierci.
Synowie podzielają twoje poglądy?
- Dyskutujemy, spieramy się, to jest dobre. Chciałbym, aby wyrośli na porządnych ludzi.
Oni przejmą po tobie teatr?
- Mam nadzieję. Jednak nie będę ich do niczego zmuszał. Na razie starszy jest zainteresowany studiami na prawie, detektywistyką. Młodszy ma duszę artysty. Teraz przygotowuje rekwizyty do zabawy, ciągle muszę mu szukać jakiś sznurków, drutów i on sobie coś z tego sam robi. Może kiedyś do mnie dołączą.
Jak widzą, jak ojciec pracuje przy tym teatrze, to mogą jednak nie chcieć.
- Ale to jest bardzo smaczny "chleb". Trudno się go przyrządza, jednak efekt końcowy jest znakomity.
Ile czasu zajmuje ci w życiu ten twój teatr? Zostaje ci go jeszcze na życie prywatne?
- 70 procent. Na inne rzeczy zostaje więc 30 procent. Ale to jest moja życiowa misja. Natomiast życie rodzinne też istnieje, jest dla mnie równie ważne. Choć tam pierwsze skrzypce gra moja żona. Ona wszystkim zarządza, a ja pomagam na tyle, na ile mogę. Dziś na przykład kupiłem kosiarkę spalinową, bo w naszym ogrodzie trzeba skosić trawę.
Ale wakacje w końcu jakieś zaplanujesz?
- Nie, ja nie będę leżał "w piachu". Wolę swój ogród i ryby.
***
Zobacz więcej materiałów o gwiazdach:
Rozmawiała: Aleksandra Jarosz