Euro 2020. Paulo Sousa zarabia więcej niż skuteczniejsi od niego selekcjonerzy
Co do tego, czy Paulo Sousa mógł zdziałać więcej z aktualnym składem polskiej reprezentacji, czy zrobił wszystko, co mógł, zdania są podzielone. Pewne jest tylko to, że odpadnięcie z międzynarodowego turnieju tym razem słono kosztowało.
Polacy znani są z tego, że mają wyrobione opinie na temat każdego spośród selekcjonerów polskiej reprezentacji, a było ich dotąd wielu. Jednak żaden dotąd nie wzbudził tak mieszanych uczuć jak Paulo Sousa. Kibice podzielili się na tych, którzy uważają, że zrobił, co mógł oraz na tych, którzy sądzą, że powinien był zrobić dużo więcej.
Są też tacy, którzy za klęskę na tegorocznym Euro obwiniają prezesa PZPN Zbigniewa Bońka, który zwolnił poprzedniego trenera, Jerzego Brzęczka dokładnie 147 dni przed rozpoczęciem turnieju. Sousa doskonale orientował się, że jest w sytuacji, gdy może pozwolić sobie na stawianie warunków i trudno, by z niej nie skorzystał.
W rezultacie dwie przegrane i jeden remis skutkujące zakończeniem rozgrywek na etapie fazy grupowej okazały się kosztować wyjątkowo słono.
Jak donosi ekspert piłkarski Roman Kołtoń, kontrakt, który Sousa podpisał z PZPN gwarantuje mu 70 tys. euro miesięcznie, czyli ok. 315 tys. zł, nie licząc kosztów utrzymania. Te z kolei wynoszą 150 tysięcy euro i też pokrywa je PZPN.
Czyli od stycznia Sousa i jego sztab ogolili PZPN na blisko 4 miliony złotych! Dlaczego tak drogo? Cóż, ryzykowne i rozpaczliwe decyzje potrafią słono kosztować, a Zbigniew Boniek zwalniając Brzęczka na niecałe 5 miesięcy przed pierwszym meczem Euro postawił wszystko na jedną kartę. A raczej na paragon grozy, który wystawił mu Paulo Sousa.
Portugalczyk ma obiecaną przez Bońka roczną pensję wynoszącą ok. 840 tysięcy euro, czyli w przeliczeniu blisko 3,8 miliona złotych, więcej niż Andrij Szewczenko, selekcjoner Ukrainy i Jaroslav Silhavy, trener reprezentacji Czech, których podopieczni wyszli z grup i nieźle radzą sobie w turnieju.
Z grupy swoje zespoły wyprowadzili również Janne Andersson (Szwecja), Franco Foda (Austria) i Robert Page (Walia), wszyscy zarabiający mniej od naszego selekcjonera.
W przypadku Sousy można raczej mówić o pieniądzach wyrzuconych w błoto. No ale przynajmniej jest taki ładny, zagraniczny…
***