Ewa Błaszczyk: Wiem, że Ola mnie słyszy
Dotknęły ją wielkie tragedie, ale nigdy się nie poddała. Wierzy w siłę nowoczesnej medycyny i w to, że dzięki niej odzyska swoją córkę.
Doba jest dla niej za krótka, dlatego każdego dnia kładzie się spać późno w nocy. Ewa Błaszczyk (62 l.) czuwa nad sprawami swojej Fundacji "Akogo?", angażuje się w nowe projekty. Nigdy nie zadawała pytania: "dlaczego ja?". Wie, że każdy dzień przybliża ją do osiągnięcia upragnionego celu - wybudzenia Oli ze śpiączki.
W maju minęło 19 lat od wypadku Oli. Co sprawiło, że przez cały ten czas nie straciła pani wiary w jej wybudzenie?
- Nowe technologie. Nadzieję dają komórki macierzyste, które mogą wpływać na regenerację połączeń nerwowych. Od czasu do czasu, przy ich użyciu, udaje się na w różnych miejscach na świecie pomóc osobom, które np. pięć lat temu przeszły ciężki udar. Oczywiście, większa szansa na wybudzenie byłaby wtedy, gdyby Ola została poddana tym nowoczesnym metodom zaraz po zapadnięciu w śpiączkę, a nie po wielu latach. Ale ja i tak wierzę, że to jej pomoże. I to nie są moje marzenia, tylko medyczne dowody ze świata.
Jak się czuje Ola?
- Wiem, że Ola mnie słyszy, bo są na to dowody w formie badań. Jest ciągle poddawana neurorehabilitacji. Pracujemy z nią od rana do wieczora. Trzymamy jej rękę, żeby np. malowała, pionizujemy, wsadzamy na rower, żeby pedałowała - to jest wymuszony ruch, ale dobre i to. Przy wszystkich zabiegach trzeba uważać, bo osoba, która latami leży, ma osteoporozę i może się połamać przy przekręcaniu na bok. Do tego często zdarzają się np. zapalenia płuc. Na szczęście, Ola jest w świetnej formie i nie chorowała od czterech lat.
Czy boi się pani, że druga córka Marianna już wkrótce wyfrunie z domu?
- Nie. Mamy bardzo dobre, bliskie relacje. Marianna wciąż mieszka ze mną. Jeździmy razem na wakacje, do dziadków, chodzimy do kina, teatru. Ona nie jest pracownikiem fundacji, teraz skupia się na studiach. Ale zawsze mogę na nią liczyć, np. na konferencjach poświęconych rodzinom pacjentów w śpiączce. Na takie sympozjum lecimy razem w lipcu do Japonii.
Podobno Marianna odziedziczyła po pani talent aktorski...
- Nie jest łatwo wejść w czyjeś buty. Zresztą teraz nie wystarczy być aktorem. Trzeba jeszcze umieć jeździć konno, znać biegle języki, mieć prawo jazdy, jeździć na nartach, łyżwach i rolkach, mieć certyfikaty (śmiech). Wiem, że oprócz aktorstwa interesuje ją dziennikarstwo. Widzę, że dobrze kombinuje.
Co jest pani odskocznią od rzeczywistości. Ma pani hobby?
- Moim hobby jest życie. A odpoczywam w saunie. Zawsze jest mi zimno, mam niskie ciśnienie, więc lubię się ogrzać. Sauna to moja ekstrawagancja. Czasem uda mi się gdzieś na tydzień wyskoczyć. Ale zawsze jestem pod telefonem.
Stworzyła pani klinikę "Budzik" dla dzieci w śpiączce. Teraz chce zrobić takie miejsce dla dorosłych. To pani nowa misja?
- Nie. To nie jest główna siła napędowa, ale to jest ważne, a poza tym cholernie ciekawe. Przecież mówimy o nowoczesnych badaniach nad mózgiem. To jest wielka tajemnica!
Powiedziała pani kiedyś: "Nie dostąpiłam łaski wiary, ale bardzo się staram"...
- Mam swój styl rozmowy, trochę taki, którego używała Matka Teresa, gdy pisała: "No, zaraz, Matko Bosko! Ja tu potrzebuję trochę kasy, bo muszę zrobić coś dla starych kobiet". To jest po prostu argumentowanie, które ma różne temperatury. Może nie mam łaski wiary, ale mam wolę, żeby wierzyć. Codziennie rano, od nowa.
***
Zobacz więcej materiałów: